Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

czwartek, 12 maja 2011

Zatruwacze, śmieciarze i biopaliwa



Niemcy mają hopsia na punkcie ekologii, jednak niektóre ich pomysły są naprawdę dziwne. Z jednej strony na każdym kroku upierają się o konieczności zamknięcia elektrowni atomowych, ich dzieci bawią się tylko drewnianymi zabawkami (jak w średniowieczu), a na każdego obywatela przypadają ze dwa rowery. Z drugiej strony niezbyt przykładają się do rzeczy tak prostych i oczywistych, jak choćby sortowanie śmieci. Niby tego wymagają, ale z drugiej strony, niema ani dzwonów na odpadki, ani specjalnych oznaczeń na koszach na śmieci. Nieprawdą też jest, że Niemcy nie śmiecą. Ilość badziewia walającego się po ulicach jest identyczna jak w większości polskich miast. Ot stereotyp, nie poparty praktyką.
Do Bremy już na ośle nie wjedziesz
 Nigdzie jednak nie uświadczysz największego przekleństwa naszych czasów czyli z butelkami po napojach. Z tym poradzili sobie naprawdę sprytnie. Każdą plastikową butelkę (PET) możesz zanieść do dowolnego sklepu i odzyskać 25 centów. Butelki się wrzuca do takich wielkich maszyn, które najpierw wciągają plastik do środka, potem kręcą nim na każdą stronę, by na końcu spektakularnie zgnieść go do postaci małego krążka. Oczywiście zamiast pieniędzy dostajemy bon towarowy, o wartości równoznacznej z ilością wrzuconych butelek. To też nie jest tak, że ty na tym zarabiasz, bo przy każdym zakupie i tak doliczają Ci kaucje, którą potem łaskawie odzyskujesz w automacie. Czasami jest tak śmiesznie, że kaucja jest większa niż wartość kupowanego produktu. Niemniej jednak, jest to skuteczne i toczących się po ulicach butli po wodzie czy coca coli nie uświadczysz.
Ma żółtą naklejkę, znaczy pewnie trafi do Polski
 Kolejnym ciekawym pomysłem, który z powodzeniem można by zastosować u nas, jest wprowadzanie do miast, stref ekologicznych. Objawia się to tym, że do centrum większości metropolii mogą wjeżdżać jedynie samochody spełniające odpowiednie normy ekologiczne (czytaj, muszą mało palić). W efekcie, po centrum Berlina można się wozić 15-letnimi rozpadającymi Fordami Escortami (sam miałem, to wiem że się rozpadają), ale już kilkuletnimi BMW czy Mercedesami z silnikiem Diesla nie. Najbardziej korzystają na tym Polacy i inne wschodnie demoludy, które potem sprowadzają prawie nowe Diesle po niskich cenach, od zirytowanych Niemiaszków, którzy na wyścigi wyprzedają swoje odpicowane bryki, które mają nieszczęście jeździć na olej.
Rozważmy teraz jak to działa. Jedziemy do Turka lub Niemca, który ma zakład mechaniczny (zwykle tylko ten pierwszy mówi po Angielsku). Zgłaszamy się z prośbą o wystawienie odpowiedniego certyfikatu, popartego kolorową naklejką na szybę. I jeżeli nasze auto jest niezbyt zatruwające środowisko dostajemy zieloną naklejkę na szybę i pełen dostęp do centrum. Jeżeli nasze cacko jest „takie sobie” to żółtą, czyli już nie wszędzie nas wpuszczą, a prawdziwi zatruwacze dostają naklejkę czerwoną. Czyli mogą właściwie popełnić ekologiczne Harakiri.
Nie ma jak biopaliwa
Kolejnym pomysłem jest wprowadzenie na stacjach Bio Paliwa (10 proc). Dzięki temu niemal wszędzie w wschodnich landach sadzi się teraz rzepak. Łatwo poznać, bo właściwie od Gerlitz do Erfurtu, tak niemiłosiernie śmierdzi, że nie da się otworzyć okna. Bio Paliwo jest tańsze o kilka centów, ale też obłożone tyloma przeciwwskazaniami dla silnika, że mało kto z niego korzysta. Opis paliwa ekologicznego przypomina czytanie karteczki z przeciwwskazaniami na lekarstwach. Lub ostrzeżenia na fajkach. Jest ich tyle, że kierowcy dają sobie spokój i tankują coś innego. Ja na szczęście jeszcze czytać po niemiecku nie umiem zbyt dobrze, więc tankuje ten bio szajs. Zobaczymy ile jeszcze pojeżdżę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz