Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

poniedziałek, 28 marca 2011

Rowerowo




Dlaczego Dojczlanderzy jeżdżą wszędzie na rowerach?
Niemcy to naród oszczędny i praktyczny. Czyli mówiąc innymi słowy Niemcy oszczędzają praktycznie na wszystkim. Bazując na tych przypadłościach, tutejsi decydenci postanowili w prosty sposób nakłonić obywateli do przerzucenia się na rowery. Robią to – podnosząc ceny komunikacji (bilet jednorazowy to ponad 10 zł) i wprowadzając zasadę – rowerzysta ma zawsze racje. Nie prawdą jest też, że Niemcy wybierają rowery, bo nie wolno im wjeżdżać autem do centrum. Wolno, tylko że kilka godzin na miejskim parkingu i moglibyśmy sobie kupić nowy rower. W efekcie autochtoni zamiast jeździć swoją jedną linią tramwajową, wolą pedałować wzdłuż niej. Zdrowo, szybko i wygodnie.
Co warto zaznaczyć, w Moguncji nikt się nie bawił w projektowanie i budowanie ścieżek rowerowych. Wystarczył kubeł farby, aby pomalować białą linię na chodniku lub jezdni, a gdzieniegdzie zsynchronizować światła drogowe. Ot i cała filozofia, której w Krakowie do teraz nikt sobie nie przyswoił. Do tego dochodzą obostrzenia mówiące, że rowerzysta jest niczym krowa w Indiach niemal święty. A jakikolwiek przypadek tknięcia go, podniesienia na niego głosu, czy próba targnięcia się na jego rower, karana jest długim i kosztownym wykluczeniem społecznym.
Jest jednak też druga strona medalu. W Moguncji ciężko jest znaleźć choćby jedno drzewo, słupek, czy ogrodzenie przy którym nie byłoby przypiętych przynajmniej pięciu rowerów (z czego trzy, nie należą pewnie do nikogo i stoją tak od kilku lat). Rowery są tak tanie i bylejakie, że ich właściciele czasami zapominają gdzie je zaparkowali i zamiast ich szukać kupują sobie nowe stare rowery. W efekcie miasto przypomina jedno wielkie rowerowe cmentarzysko. Tu leży przypięta do płotu rama, tam stoi pogięte koło a z kosza wystaje kierownica z dzwonkiem. Można znaleźć rowery wrośnięte w trawnik lub wciśnięte w dziurę w żywopłocie. Ja na przykład swój nowy stary rower znalazłem porzucony w rzece. Poza pękniętą dętką, wszystko w nim było sprawne. W ten sposób za trzynaście euro (7 opona, 8 światełko z przodu i z tyłu) stałem się posiadaczem srebrnej strzały. I tak przepłaciłem, bo przy następnym rowerze dla Ani, niemal wszystkie potrzebne części znaleźliśmy na ulicy. Powszechne jest, że brakujący element po prostu wykręca się z innego napotkanego roweru. Dlatego rower zawsze musi stanowić całość inaczej, ktoś inny potraktuje go jak sklep samoobsługowy.
Nasze rowerki może nie są nowe, ale w Krakowie ktoś na pewno by nam je chętnie zwędził. A tu… - nie trzeba nawet ich zapinać. Co kraj to obyczaj, dlatego zapraszam na rowery, z pewnością każdy coś sobie tutaj złoży.


niedziela, 20 marca 2011

GeneralplanSüd – co oprócz kawy i bananów importuje się z Kolumbii



A jednak Niemcy potrafią czasami mnie nieźle zaskoczyć. Znaleźli całkiem ciekawy sposób na upiększanie swojego społeczeństwa. Od kilku lat masowo importują do swojego kraju młode dziewczyny z Kolumbii. (w przeciwieństwie do dziewczyn z Turcji, które same się importują). Kto choć kilka razy oglądał wybory miss Word zauważył pewnie, że dziewczyny z tamtej części świata zwykle plasują się w pierwszej trójce najpiękniejszych. I rozglądając się po tutejszych ulicach nie jest to przypadek. Co prawda dziewczyny te mimo regularnego uczęszczania na kursy językowe (stąd większość moich obserwacji) dalej posługują się jedynie hiszpańskim. A na liczebnik „Sechsundsechzig” (66) mówią zwykle „sexy sexy”. To jednak stanowią miłe urozmaicenie niemieckich miast.
Takie dziewczyny sprowadza się zwykle pod pretekstem opieki nad dziećmi. Niemki uważają się za „świadome mamy”, co oznacza że są świadome, że jak w wieku 45 lat nie zajdą w ciąże to pewnie już nigdy nie zajdą, dlatego będąc w tym wieku potrzebują zwykle pomocy przy niańczeniu dzieciaków. Niemieckie nianie są rzadkością, no bo skąd mają mieć doświadczenie w opiece nad dziećmi, co innego Kolumbijki, które zwykle w wieku 21-22 lat zdążą wychować już piętnaścioro młodszego rodzeństwa. Niemieccy ojcowie wiedzą co robią, ściągając do kraju młode latynoski. Dziewczyny zwykle dostają pokoik, kieszonkowe, kurs językowy i całą masę domowych obowiązków. W dodatku, są tak daleko od domu, że nie bardzo mogą się potem sprzeciwiać woli swoich pracodawców. Natomiast po roku, gdy kończy im się kontrakt i wiza, szybko szukają sobie niemieckich mężów (zdarza się, że tych samych, którzy je rok wcześniej zatrudniali) i przechodzą na niemieckie bezrobocie. Wszyscy na tym zyskują. Niemcy - młode i ładne obywatelki, Kolumbijczycy – przyczółki w Niemczech, za pomocą których przerzucają potem swoje rodziny do Europy.
Czasami jednak Niemki okazują się sprytniejsze od swoich mężów i zamiast z Kolumbii, każą swoim mężom sprowadzać opiekunki, będące przedstawicielkami nieco mniej interesujących nacji. Stąd na moim kursie zdarzają się opiekunki z Nepalu. Kto był, ten wie czego można się spodziewać. Ja jeszcze nie byłem, ale już na pewno niczego nie będę oczekiwał :)

niedziela, 13 marca 2011

O wpływie niemieckiej infrastruktury wodnej na kulturę lokalną

O filipińskich Kamikadze, tureckim ratowniku i panu o złotych zębach
Ruch to zdrowie, więc postanowiliśmy się wybrać na basen. Okazało się, ze w naszej rozległej mieścinie, nomen omen stolicy bogatego Landu Nadrenia i Palatynat, są aż trzy baseny. (Niemcy kurwa) Dla porównania w Kielcach (też 200 tys. mieszkańców), stolicy jakże bogatego województwa świętokrzyskiego jest przykładowo trzynaście basenów – sprawdziłem na Zumi.pl.(Polska Kurwa, zagubiona na rubieżach Zachodniej cywilizowanej Europy, jak twierdzą tu co poniektórzy mieszkańcy).  Wracając jednak do meritum. Mieliśmy do wyboru dwa baseny ( trzeci uniwersytecki przeznaczony jest tylko dla studentów). Jeden za 38 euro za bilet rodzinny, i drugi za 8 euro dla naszej trójki. Jak łatwo się domyślić wybraliśmy się na ten drugi. Zgodnie z informacjami zawartymi na stronie internetowej, basen w Mombach (dzielnica przemysłu, obcokrajowców i restauracji Burger King) miał 5 lat i był w pełni przystosowany do wizyt rodzinnych.
Na miejscu przywitał nas klasyczny obiekt z lat 70-tych. Ponoć 5 lat temu zbudowany … 5 lat tak? 5 lat temu to może umarł architekt odpowiedzialny za to cudo. Przy wejściu przywitało nas coś o nieokreślonej płci, co sprzedawało bilety i wesoło zapraszało do środka. Wewnątrz okazało się, że pięć lat temu wraz z architektem umarła również sprzątaczka, bo z pewnością nikt dawno nie mył tu ani podłogi, ani niczego wokół. Może i lepiej, bo wiele elementów wystroju trzymało się na naniesionym przez lata brudzie.  Im dalej w las, tym gorzej - zanieczyszczeń przybywało, drewniana boazeria zdobiła sufity, odpadające kafelki urozmaicały nierówną podłogę. Pikanterii i poczucia survivalu dodawały , śmierdzące toalety (Niemcy Kurwa). W środku czekały na nas dwa baseny, ten pływacki z ciepłą wodą i ten dla dzieci z zimną. No tak w końcu Niemcy nie miewają dzieci, a dla reszty szkoda grzać wodę.
Jednak dopiero po zanurzeniu zaczęła się prawdziwa przygoda. W wodzie pływała kompletna menażeria dziwacznych ludzi i stworzeń. Stare ludzie, kolorowe dzieci, ładne dziewczyny, Rosjanie o złotych zębach, i filipińska rodzina pływaków bez zachamowań. Po prostu multi kulti pełną gębą. W wodzie atmosfera niemal rodzinna, wysoka kultura pływaków, kazał się pozdrawiać przy każdym nawrocie, choć chyba nikt nie mówił w tym samym języku. (Niemcy Kurwa). Po brzegu przechadzał się jedyny w całym kompleksie brzuchaty ratownik, który z uśmiechem pozwalał wszystkim na wszystko co im przyszło do głowy. Filipińskie dziecko kamikadze skakało na główkę z 4 metrowej wieży, turecki młodzieniec wpadał płasko do wody robiąc fale wielkości japońskiego tsunami i pozbawiając się nadziei na ojcostwo.  Ja w tym czasie podtapiałem nasze dziecko sprawdzając czy to prawda, że dzieci od urodzenia umieją pływać. O tuż nie umieją, ale ile mają przy tym radochy.
Mi najbardziej spodobali się dwaj „metale” (członkowie subkultury lubującej się w długich włosach i czarnych strojach, zwykle stroniący od wody), którzy przyszli chyba umyć głowy w basenie. Przyszli, usiedli na brzegu, pogadali 10 minut, przepłynęli się raz i poszli do szatni Co zostało po nich w wodzie nie sprawdzałem. Nas w tym czasie mijał pan o złotej szczęce, rosyjskiej mowie i pani o ogromnych kształtach. Od czasu do czasu z góry spadało do wody filipińskie dziecko. Ratownik na wszystko patrzył z przymrużeniem oka. Atmosfera piknikowa.
Przy wyjściu biedny Krzyś przeżył szok pod żeńskim prysznicem. Zobaczył dwie nagie, grube stare baby i stanął jak wryty. Na nic się zdawały interwencje Ani, dziecko stało i chłonęło zachodnioeuropejską rzeczywistość. Na koniec, okazało się, że na basenie była też pani ratownik. Mniej więcej w tym samym wieku co hala basenu (Niemcy Kurwa). Chodziła w kółko po szatni i niezbyt zainteresowana wydarzeniami w wodzie, wszystkim mówiła Tschus (takie niemieckie papa). Z nami pożegnała się trzy razy. Dlatego nie mamy wyjścia, za tydzień znów idziemy na ten basen, Ciekawe co tym razem się wydarzy.
P.S. W czasie pobytu autora n terenie basenu w Mombach, nie ucierpiało żadne skaczące filipińskie dziecko.


środa, 9 marca 2011

Kilka Zdjęć z parady (równości)

Posdrafiam pielgsymuf ss polschi!!!

Tradycyjne barwy Karnawału w Moguncji, każdy musi mieć na sobie jakiś akcent w tych kolorach
Dziadzio też gra w orkiestrze, w dodatku w kolorach Mainz
Co trzeci Niemiec był przebrany za Jacka Sparrow`a, przypuszczalnie była wyprzedaż na stroje z poprzednich sezonów
Tym przynajmniej nie było zimno jak grali
W końcu parada z założenia ma być dla dzieci, więc pojawiło się kilkoro z nich
Czy chciałbyś mieć dziewczynę, która założyła coś takiego na siebie??
To nie jest tak, że wybierałem do zdjęcia najbrzydsze kobiety, one po prostu tak wszystkie wyglądają
Sombrera  dodawali do skrzynek  z piwem stąd częsty motyw meksykański na paradzie
I tak sobie chodzą, krzyczą  i machają - Helau Helau Helau
Jak podają organizatorzy, przy paradzie nie ucierpiał żaden staruszek
Orkiestra troli

Tak sobie ciągną różne konstrukcje
Siła nieczysta
No tego przebierańca to wszyscy znają
Ponury kosiarz znaczy  Dobosz

wtorek, 8 marca 2011

Helau! Helau! Helau! czyli Karnawał po Niemiecku

  Jak kraj długi i szeroki w Polszy uważa się, że Niemcy (poza takimi imprezami jak "Noc Długich Noży" czy Generalplan Ost ) to nie potrafią  wcale imprezować. Tymczasem nic bardziej mylnego. Niemiaszki lubią i potrafią się świetnie bawić, zdecydowanie lepiej od nas. Muszą mieć tylko ku temu odpowiedni czas. Takim momentem jest np. Rosenmontag czyli Różany Poniedziałek. Impreza wieńcząca Karnawał. Tego dnia wszyscy mieszkańcy Moguncji przebierają się w najdziwaczniejsze stroje i ubiory. Tak przyodziani udają się szaleć w miasto. Jedyni snujący się po ulicach ludzie bez strojów to polscy robotnicy i muzułmańskie żony - które zawsze są przecież przebrane.
  Co poniektórych, karnawałowa gorączka ogarnia już wcześniej i przez tydzień chodzą  do pracy przebrani za kosmitów, żołnierzy czy prostytutki. To naprawdę dziwne uczucie gdy pięćdziesięcioletnia pszczółka z czułkami patrzy na ciebie i decyduje czy dostaniesz np. kartę stałego pobytu, czy czeka cię powrót do ogarniętego wojną domu .Jeszcze lepiej gdy w godzinach pracy (godz. 11.11), urzędnicy nagle wstają od obowiązków i zaczynają pić wino i zajadać pączki na oczach zniecierpliwionych petentów, którzy od godziny trzymają kurczowo swoje numerki. I nikt (poza mną) się nie denerwuje, wszyscy grzecznie czekają. Warto wspomnieć, że parking przed urzędem kosztuje jedynie 3 euro za godz.
  Wracając jednak do Rosenmontag. Głównymi ulicami Moguncji przez cały dzień chodzą parady przebierańców i drą się na całe gardło Helau Helau Helau. Wtedy tłum odpowiada im też 3x Helau i wszyscy są bardzo szczęśliwi.. Orkiestry wygrywają skoczne niemieckie melodie. A z udekorowanych platform, ciągniętych przez równie udekorowanie ciągniki, roześmiani, pijani w sztok Niemcy rzucają w tłum: cukierki, piłeczki, precle i co tylko można sobie tylko wymyślić. A ponieważ Niemcy potrafią być przy takich okazjach bardzo hojni, to w krótkim czasie dzieci mają pełne siatki wszelkiego rodzaju barachła. Pomysł rzucania ludziom małych upominków bardzo szybko powoduje w tłumie tzw. "Efekt Rumuna". Objawia się to tym, że widząc zbliżającą platformę dzieci i dorośli zaczynają się uśmiechać, machać rękami, i krzyczeć Helau, by ktoś z jadącej platformy cisnął w nich paczką chusteczek albo starym cukierkiem. Następnie rozpoczyna się walka wśród dzieciaków, które zbierze najwięcej słodyczy z asfaltu. Ale zdarzają się też i miłe niespodzianki, jak na przykład pani częstująca winem, albo masarz podający nam kiełbaskę. Przy tym wszystkim ludzie naprawdę się dobrze bawią. A w czasie karnawału do 200 tysięcznej Moguncji przyjeżdża nawet pół miliona osób. Co więcej, mimo że wszyscy są pijani, to nikt nikogo nie obraża, nie dochodzi do burd czy awantur, a wszyscy się wspólnie świetnie bawią. Od małych dzieci po starców, którzy równie aktywnie biorą udział we wszystkich paradach. Dlatego, nim uzbieracie na bilet do Rio, zapraszam do Moguncji. Tutejsze kobiety są równie roznegliżowane co te z Brazylii tylko czasem na nie wina brak. Helau Helau Helau!!!