Zawsze mnie iryrtuje gdy widzę jak na filmach
bohaterowie mówią perfekcyjnie w kilku językach. Bo niby gdzie się ich
nauczyli? Gdy taki Antonio Banderas grający Araba, siedzi przy ognisku z bandą
Wikingów (już samo to jest absurdalne) i po kilku chwilach rozumie ich język.
Kurwa ja od dwóch lat siedzę i słucham tego niemieckiego i dalej nihuhu. A on w
jedną noc złapał tą całą gramatykę, przypadki, strony bierne. Albo taki agent
Bond, we Francji gada po francusku, w Rosji po rusku, a jak będzie na biegunie
to będzie gadał po Inuicku. Tylko kiedy on się tego uczył, w przerwie między
szkoleniami, panienkami, wizytom u królowej.
Dlaczego nie może być jak w Matriksie. Chcesz mówić po
Papuasku, wkładasz płytkę, robi się bziummmm, i już umiesz. A ty człowieku,
patrzysz w te kilometrowe niemieckie słowa, i myślisz sobie, „taa w piekle
pewnie też mówią po Niemiecku”.
Ja rozumiem, że są ludzie uzdolnieni, że łapią języki w mig,
pamiętają słowa, mówią gramatycznie, ale bez jaj, zawsze to jednak słychać,
zawsze gdzieś tam pomylą końcówkę, albo coś. Mama koleżanki pochodzi z Filipin,
ale od jakiś 30 lat mieszka w Niemczech, jest żoną Niemca, matką Niemki,
koleżanką innych Niemek. Cały czas komunikuje się po niemiecku. Ale gdy
przyszło do kupowania samochodu, i całą rodziną poszli wybierać upragniony model
Opla, Filipinka zamiast powiedzieć, że musi
się przespać z decyzją do jutra, powiedziała, że koniecznie chce się
przespać z panem dilerem. W dodatku w ogóle nie zorientowała się co
powiedziała, do póki córka nie zrobiła ogromnych oczu i spytała mamusi czy ona
tak zawsze negocjuje zniżki.
Z żalem stwierdzam, że ja do tych uzdolnionych językowo nie
należę. Niby coś tam rozumiem, niby umiem sklecić jakieś zdanie w urzędzie, ale
co z tego gdy nie rozumiem odpowiedzi. I to nie tylko w Niemieckim. Podobne
problemy mam z pozostałymi językami, jakich miałem przyjemność się w życiu
uczyć. A jak sytuacja na polskim rynku pracy będzie się rozwijać tak wspaniale
jak obecnie, to nie wykluczone, że za kilka lat będę się musiał uczyć na
przykład francuskiego. To dopiero będzie dramat.
Niestety językowa indolencja jest chyba dziedziczna. Gdyż
mój syn, mimo 2 lat przebywania w przedszkolu niemieckim, oglądania niemieckich
bajek i chłonięcia kartoflanej kultury, również nie przejawia sukcesów
edukacyjnych. A ponoć w tym wieku, to się wszystkiego dzieci uczą z powietrza.
Nie wiem czym Krzyś oddycha, ale z pewnością nie jest to niemiecki. Również
przodkowie po mieczu nigdy nie grzeszyli przesadnym zamiłowaniem do języków.
Mój rodziciel, sepleni coś czasem po angielsku, jednak ma zwyczaj zastępować
nieznane mu rzeczowniki słowem „Shit”, czasowniki zaś najczęściej pokazuję
ręką. W ten sposób krótkie zdanie „proszę mi pomóc zdjąć te kalosze” brzmi
mniej więcej tak „tejk thiz szit (machanie oznaczające ałej) from mnie”. Ponoć
lepiej mu idzie z rosyjskim, ale po kilku głębszych to każdemu idzie lepiej.
Dziadek (ŚP) też zasłynął angielszczyzną, gdy w
zaprzyjaźnionej kawiarni na Kazimierzu, barman, który musiał na chwilę wyjść,
poprosił go żeby przyjął pieniądze od klienta (10 zł). Turysta, który na swoje
nieszczęście okazał się obcokrajowcem skończył
swoją kawę i poprosił o rachunek. Dziadek, zamiast rachunku wyciągnął rękę.
Facet dał mu 20 zł i czeka na resztę. Dziadek zmierzył go wzrokiem. Turysta
zmierzył dziadka i tak obaj stoją patrząc na siebie. Wtedy dziadek wspiął się
na wyżyny lingwistycznej umiejętności spojrzał człowiekowi głęboko w oczy i
powiedział „fenkju wery macz” i zatrzasnął kase. Zbaraniały klient, wyszedł z
baru, nie bardzo rozumiejąc co go właśnie spotkało.
Ponoć jednak pradziadek z drugiej strony rodziny, siedząc 4
lata w oflagu na Węgrzech, nauczył się
mówić perfekcyjnie po Węgiersku i Niemiecku. Niestety ta cech w genach okazała
się regresywna, i na mnie nie przeszła. Szkoda.
Ale przejdźmy do faktów. Od kilku tygodni uczęszczam znowu
na niemiecki. Po znajomości i przychylności nauczycielki Eleni, która jest greczynką,
bynajmniej nie niemką (co jest średnio co 10 minut wyraźnie podkreślane), wolno
mi było dołączyć do grona naukowców z całego świata, którzy w przerwie między
budową bomby atomowej, i mieszaniu wirusa eboli z kwasem chlebowym, doskonalą
swoje zdolności lingwistyczne w tym jakże pięknym języku. Tu muszę z radością
przyznać, że części z nich również ten język idzie jak krew z nosa. Najlepsi są
Azjaci (ci z daleka), którzy próbują przerobić swoje toniczne dźwięki na język
Goethego. Mimo, że gramatycznie poprawni, są kompletnie nierozpoznawalni dla
ucha. Tzn., oni czytają, i ja widzę co czytają, a jednak nie brzmi to zupełnie jak
to co ja myślę, że czytam. W efekcie, nauczycielka musi po nich zawsze powtórzyć,
żeby reszta grupy wiedziała o co chodzi (znaczy o co jej chodzi, bo o co chodzi
Azjatom z reguły nie wiadomo) . W ten sposób lekcje nabierają nieco kolorytu. A
po zajęciach wszyscy swobodnie przechodzą sobie na angielski. (ten też w wersji
azjatyckiej jest kompletnie niezrozumiały).
Swoją drogą, to naprawdę zabawne, że w Niemczech
niemieckiego uczą obcokrajowcy. Ja do tej pory uczyłem się u Brazylijczyka,
Ukrainki, a teraz Greczynki. I każde z nich miało dość chłodny stosunek do tego dialektu. Trzeba jeszcze tutaj zaznaczyć, że w każdym regionie mówi się inaczej. A Niemiaszki nie są w stanie dogadać się między sobą. Czy ten język jest naprawdę tak trudny, że nawet Niemcy
go nie łapią? Bo przecież jak rozumieć i zapamiętać słowa typu: Rindfleischetikettierungsüberwachungsaufgabenübertragungsgesetz
dokładnie 63 litery w wolnym tłumaczeniu: Ustawa o przekazywaniu obowiązków
nadzoru znakowania mięsa wołowego, albo Das Eisenbahnknotenpunkthinundherschrieberhauschen
- budka dróżnika. Przecież to jest jakiś absurd.
Niemniej jednak dalej nie wiem i bardzo nad tym ubolewam
dlaczego każde nowe niemieckie słówko wchodzi prawym uchem a wychodzi lewą
dziurką od nosa. Kurde, jestem w stanie zapomnieć nawet najprostsze słowo (nie
mówiąc już o jego odmianie), a równocześnie pamiętam daty, i miejsca bitew
wojny 30 letniej. Gdzie tu jest jakaś logika. Obawiam się, że nawet jeżeli przyszłoby
mi spędzić tutaj najbliższe 40 lat, (co nie jest wskazane dla zdrowia
psychicznego), to kupując kiedyś jedenastą generacje Opla Astry, również zaproponuje panu
sprzedawcy wspólną noc, miast prosić go o chwile zastanowienia.
Leo