Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

wtorek, 19 marca 2013

Bus czyli taki mały Autobus



Podróż za jeden uśmiech


 
Właśnie zakończyłem kolejny etap mojej kariery zawodowej w Niemczech. Jak pewnie część z was wie, lub nie wie, przez ostatnie 5 miesięcy byłem kierowcą busa dla dzieci. Była to tak zwana praca socjalna, czyli taka na niby. To znaczy praca była naprawdę ale płaca już na niby. Dlatego można to spokojnie nazwać wolontariatem.
Codziennie o 6.58 rano wsiadałem w busa i jechałem do Wiesbaden, aby zebrać siedmioro dzieci i jedną starą babę (opiekunkę do tychże dzieci) i zawieźć ich wszystkich do szkoły. Następnie całą czynność powtarzałem w kierunku przeciwnym koło godziny 14. W ten sposób, nie miałem już praktycznie czasu na nic innego. Ale były też plusy.
Dowiedziałem się; że język niemiecki, którego z taką zawziętością i zapalczywością uczyłem się godzinami na kursach, nie ma kompletnie nic wspólnego z językiem niemieckim używanym przez młodzież. Dowiedziałem się; jaki jest przekrój narodowościowy dzieci w szkole i ile z nich mówi w ogóle po niemiecku (na 7 aż 2 pochodziły z Niemiec, pozostałe zaś z Turcji, Pakistanu i kilku innych republik islamskich). Dowiedziałem się ; co codziennie na obiad przygotowuje Erika (ta moja blisko 70 letnia opiekunka z czarnym tapirem na głowie). Dzięki Erice dowiadywałem się też codziennie jaka będzie pogoda następnego dnia. Nauczyłem się gdzie i kiedy jest najtańsze paliwo, oraz że uprzejmość niemieckich kierowców pozostaje jedynie przysłowiowa. Dzięki obserwacji rejestracji samochodowych mogłem nawet wywnioskować, że praktycznie połowa mieszkańców województwa Lubelskiego przeniosło się już na stałe do Niemiec i teraz wysyła te zarobione Ojro (euro po naszemu) ku ostatniej zielonej wyspie europejskiego konglomeratu recesji.


Generalnie w środowisku bursiarzy było bardzo zabawnie. Poznałem cały kodeks postępowania. 1 - Przykładowo, jeżeli dziecko wsiadając do busa nie powie dzień dobry, to należy je bojkotować, aż się witać nauczy. Bywa, że w ogóle się do nikogo nie wolno odzywać, i cały mój plan nauki języka brał w łeb.2 -  Należy zawsze pozdrawiać kierowcę busa jadącego z naprzeciwka, w innym wypadku będzie się samemu bojkotowanym na parkingu przed szkołą. A twoje przewinienie zostanie przekazane pozostałem kierowcom.3 - Parking szkolny, na który trzeba wjechać minimum pół godziny przed ostatnim dzwonkiem lekcyjnym, jest ulubionym punktem spotkań bursiarzy i busopiekunek. Można tam porozmawiać z innymi przedstawicielami braci busowej o ważkich problemach jak choroby, polityka socjalna i niewdzięczność młodzieży względem  osób starszych. 4 – Zamiast spać dłużej, wstawaj wcześniej i odbieraj młodzież z przystanków przedwcześnie, aby potem spokojnie móc z tą młodzieżą jeździć  obrotowo wokół szkoły, aby następnie udawać przed szefem, że się przyjechało idealnie o czasie. (szef był zawsze ostatni, bo działał wbrew zasadzie nr 4)
Aha - bo nie powiedziałem najważniejszego. Byłem prawdopodobnie najmłodszym kierowcą busa w całych Niemczech i to przynajmniej o dwa pokolenia. Generalnie moi „koledzy” byli zwykle koło 80-tki. Dlatego każda dłuższa absencja kogokolwiek z ekipy była traktowana bardzo poważnie. Przykładowo gdy wróciliśmy z przerwy świątecznej (9 dni wolnego) to się okazało że w międzyczasie umarł Klaus. A jego busa odziedziczył ktoś inny. (Habemus Papa). Poza tym emeryci byli bardzo sympatyczni, chodź obchodzili mnie szerokim łukiem jakbym mógł ich zarazić młodością.
Ale zdecydowanie najlepsze z mojej pracy było moje rozstanie z firmą. Dzwonie do szefowej i mówię jej mniej więcej tak (przetłumaczę na polski by było łatwiej). - Dzień Dobry, dzwonie Pani powiedzieć, przyszły tydzień nie pracować, przykro mi, więcej nie móc. W odpowiedzi było  - Jak to nie będziesz pracował? Musisz! Ja ciągnę dalej - Przykro, nie mogę być w środę, czwartek, piątek. Pani znaleźć nowy kierowca, ja lubić praca ale już basta. Szefowa na mnie z mordą – Nie wolno Ci, masz pracować i koniec. Nic mnie to nie obchodzi. W kontrakcie masz zapisane, że musisz miesiąc wcześniej wypowiedzieć pracę. Ja właśnie czekałem na ten argument – Ale ja nie mieć żaden umowa, pani mi nie podpisać dać. W odpowiedzi cisza … a po chwili - nie będę z panem dyskutować, nie pozwalam panu odejść i koniec – po czym się rozłączyła. Przyznaje, że zdarzyło mi się kilka razy, że ktoś mnie chciał z pracy wyrzucić , ale że mi nie pozwolił odejść to nowość. Dlatego wykonałem kolejny telefon, i jeszcze raz wyłuszczyłem Pani szefowej, że mam to generalnie w dupie. I że czekałem na umowę 5 miesięcy i skoro ona mi tej umowy nie dała, to mi teraz może skoczyć. Pani kolejny raz się rozłączyła i już więcej telefonów ode mnie nie odebrała. Na szczęście następnego dnia rozmówiłem się z jej synem, który generalnie powiedział, że mnie rozumie i że oczywiście znajdą innego kierowcę, a kwestię naszej nie podpisanej umowy, prosi  o zachowanie dla siebie. Tak więc dzisiaj zdałem klucze od mojego dzielnego transita i zakończyłem współpracę. Ale i tak zrobili na mnie dobry interes, bo przez pięć miesięcy woziłem dzieci za bezcen, i tylko raz busa przytarłem, ale spoko wóz jest tak brudny że nic nie widać. J
Tak to dokładnie nie wygląda!!!
Leo
Foty z Googla

wtorek, 12 marca 2013

Świński Ryj Bruca Willisa



Zima trzyma,


To już prawdziwa katastrofa. W Nadrenii gdzie śnieg jest widywany średnio raz na dwa lata. Od trzech miesięcy panuje zima. Nie, nie to wcale nie znaczy że, stale leży tutaj śnieg. Ale gdyby podliczyć wszystkie dni śnieżne to było ich więcej niż przez ostatnie 10 lat łącznie. Główny problem polega na tym, że śnieg znika równie szybko jak się pojawia, dlatego trudno jest  mówić , że dni są śnieżne. Rano człowiek się budzi i widzi 10 centymetrów świeżego puchu, ale za nim zdąży się wybrać na sanki (dziecko jest raczej powolne) to tego śniegu zaczyna brakować. Ale i tak w tym roku był sukces, bo sanki, które od trzech lat rdzewieją na balkonie, były 3 razy w użyciu. Niemcy też byli w szoku, bo na górce saneczkowej, były aż trzy osoby.
Jednak, o ile tęskno jest czasem za odrobiną zimowego szaleństwa, nam szaraczkom z kraju zimy i lodu, o tyle tutejszym mieszkańcom świat stanął na głowie. Obiecuje już nigdy nie śmiać się z naszych drogowców, którzy są zaskakiwani przez zimę co roku. Tu drogowcy, są osłupieni. Bo, okazuje się że wszystkie osiem pługów, nie wystarcza nawet do przejechania po głównej miejskiej alei.  Zwłaszcza, że choć śnieg pada całą noc, to drogowcy wyjeżdżają odśnieżać i posypywać solą dopiero rano razem z innymi użytkownikami ruchu.  To nawet dobrze wpływa na miasto, bo kierowcy będący w panice (ok. 50 proc) zostawiają pojazdy w domu. Na szczęście śnieg najpóźniej na drugi dzień i tak się stopi i problem się sam rozwiąże. Teraz patrzę za okno i znowu pada. A miasto po raz kolejny stanęło.
Tej zimy (ciągle trwa)  takich paraliżów było już kilka. Przykładowo lotnisko we Frankfurcie przez pół dnia nie przyjmowano samolotów. (kilkaset odwołanych lotów) Bo w nocy spadł śnieg i nikt przez ten czas nie wpadł, że można by pas startowy odśnieżać również nocą. Zamiast tego dziarscy, drogowcy, zabrali się za robotę rano, i zeszło im do popołudnia. Zresztą, podobne problemy miały pociągi i autobusy. W kilku landach pozamykano szkoły (wszystkie oprócz tej, do której ja jeżdżę), odwołano imprezy. Autobusy miejskie zjechały z ulic, a taksówki odmawiały wjeżdżać na wszelkie wzniesienia. A wszystko z powodu opadów śniegu, które trwały niecałą godzinę. Dziś znów lotnisko we Frankfurcie odmówiło przyjmowania lotów. Więc kilka tysięcy pasażerów zostało „na lodzie”
Są jednak użytkownicy ruchu, którzy nie boją się niczego. To rowerzyści, którzy nie pomni na jakikolwiek sens, walą środkiem gołoledzi, raźno pedałując przed siebie. Czasem się któryś pośliźnie, wywali na środek szosy, albo staranuje kilku pieszych. Im nie zależy, bo według niemieckiego kodeksu rowerzysta zawsze ma racje, a jak ktoś go rozjedzie, to czeka go dożywocie  w więzieniu o zaostrzonym rygorze i odszkodowanie do siódmego  pokolenia włącznie. Czasem mam wrażenie, że w czasie śnieżycy kierowcy boją się jeździć właśnie ze względu na rowerzystów, a nie warunki atmosferyczne.

A jeszcze tydzień temu było tak pięknie. 15 stopni było, słońce było, błękitne niebo było, wywiady w zakładach pracy. A dziś od rano sypie. To są jakieś jaja. Połowa Niemców zdążyła już nawet opony zamienić na letnie. A teraz ta przezorność się na nich mści. Trudno. Do jutra i tak pewnie się roztopi i będzie plucha. 
Jest jednak jedna rzecz która mnie naprawdę zmroziła tej zimy. To film „Szklana Pułapka V”. Po pierwsze tak jak za pewne większość z was , nie zarejestrowałem nawet, że była „Szklana Pułapka IV”. Ale słuchajcie, tu ten film jest reklamowany na każdym słupie, bilbordzie, kanale. Spoty reklamowe są nawet co 15 minut w radiu. I wiecie co mówi w niemieckim dubbingu dzielny porucznik John Mclane?  Mówi - Yippie ya yay – Schweinebacke (Yippee-ki-yay, motherfucker - ang).  Co w wolnym tłumaczeniu znaczy świński ryju. A ja myślałem, że to nasi tłumacze są najlepsi na świecie.
Leo
Foty z Googla