Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

czwartek, 10 kwietnia 2014

Strajk



Strajk po niemiecku = Streik
Do tej pory pojecie strajku było dla mnie mocno teoretyczne i zwykle mało mnie obchodziło. Cóż mi z tego, że jakichś pięciu górników siedzi po ziemią i od sześciu dni nic nie je przed kamerą, albo, że kilka pielęgniarek sobie robi piknik przed Urzędem Rady Ministrów. Problem w tym, że podobne odczucia do strajku mają nasi decydenci, im też to generalnie zwisa i powiewa, czy ktoś ma co do garnka włożyć czy też nie. Siedzieli Ci biedni niepełnosprawni w sejmie. Wszyscy posłowie wyrażali z nimi solidarność i nic więcej. Może gdyby na przykład przetrącić nogi Kasi Tusk to wtedy jako bezpośrednio zainteresowany nasz premier by coś z tym zrobił. W Niemczech jest prościej bo minister finansów jeździ na wózku inwalidzkim. A jako że on trzyma całą kasę, to też wszyscy się z nim liczą.


Jednak, odkąd mam przyjemność, tudzież nieprzyjemność pracować w Niemczech miałem okazję zaobserwować jak to się robi w cywilizowanym kraju, oraz jaki to ma wpływ na obywateli. Kilka tygodni temu na lotnisku zastrajkowali pracownicy Sicherheitskontrolle FraSec nie mylić z Sicherheitsdienst SD. Pod tym ślicznym i nieco przydługim słowem chowają się Ci smutni panowie (i panie bo mamy równouprawnienie i parytety), którzy generalnie stoją z tymi czarnymi pałkami robiącymi pip pip i przepuszczają ludzi przez bramki bezpieczeństwa. Praca nudna, powtarzalna i mało satysfakcjonująca. Ale też nie oszukujmy się niespecjalnie trudna i wymagająca. Ot po prostu praca. Nie wiem ile dokładnie zarabiają za godzinę (bo to zależy od tysiąca czynników), ale jestem pewien, że i tak dwa razy więcej ode mnie. Nie ważne, informacja ,że oni strajkują, pojawiła się z dnia na dzień na lotnisku. Tego pięknego dnia do pracy przyszło coś koło 20 proc pracowników, aby utrzymać kompletne minimum przelotowości.
Nie trzeba było czekać długo. Już o ósmej rano, na lotnisko rozpętało się prawdziwe piekło. Pasażerowie stali po 3-4 godziny, aby przedostać się z hali odlotów do jednej z kilku stref bezpieczeństwa skąd ich samoloty zdążyły już dawno odfrunąć. Jakie było ich zaskoczenie, gdy po drugiej stronie, czekała na nich kolejna kolejka do centrum serwisowego, aby przebukować bilet na kolejny lot. Co więcej musiał to być lot z tej samej części lotniska, bo gdyby odlot odbywał się z innej, pasażer znów musiałby czekać na kolejną kontrole bezpieczeństwa.


Ja akurat stałem (siedziałem) w jednej z takich stref. Ponoć moja była spokojna bo latają z niej głównie amerykanie, hindusi i japończycy. Każdego po kolei (a było ich kilka tysięcy) musiałem informować, że mimo, że jego lot jest za trzy godziny to i tak na niego nie zdąży, i musi przebukować lot na jakiś inny. Pół biedy jak ktoś miał wizę do europy, to mógł liczyć na jakiś hotel, inni (hindusi) musieli spać na lotnisku, bo im wychodzić nie wolno. Kilka osób życzyło mi śmierci, chociaż to nie ja strajkowałem. Usłyszałem też co myślą o lufthansie, chociaż (tym razem) to nie ona strajkowała, dowiedziałem się też co myślą o Niemczech chociaż nie było tu związku. Większość pasażerów tego dnia nie wyleciała, chociaż stali raptem 100 metrów od swojego Gejtu (gate) i to na trzy godziny przed odlotem. Wiele samolotów, się spóźniło, bo nawet piloci nie byli w stanie przedostać się do swoich maszyn. Też stali w kolejkach. Jednym słowem horror i gigantyczne koszty i to tylko z tego powodu, że kilkadziesiąt osób nie przyszło do pracy. Łatwo się domyślić, że Panowie od maszynek Pip Pip, nie mogli wydłużyć strajku, bo ich pracodawca, mógłby tego nie przetrwać finansowo.
Na wieść o sukcesie kolegów, jakiś tydzień później strajkowali chłopaki od pakowania samolotów. Kilku tragarzy (bo jakby ich dumnie nie nazywać, zajmują się noszeniem walizek) nie przyszło do pracy. Oni też uważają, że są niezastąpieni (faktycznie są). Efekt – lotnisko zamknięte przez ponad dobę, kilkaset lotów odwołanych, setki tysięcy pasażerów uziemionych milionowe straty. Na szczęście tego dnia miałem akurat wolne, więc wszelkie życzenia śmierci musiałem przyjąć na odległość.
W odpowiedzi na to postanowili zastrajkować piloci Lufthansy. Oni zrobili to z przytupem i od razu przez trzy dni pod rząd. Efekt – znów nic prawie nie latało. Kolejne miliony strat, kolejne groźby pod naszym adresem. Niemieccy oblatywacze przestworzy co prawda zarabiają dobrze ale nie mogą być gorsi od swoich naziemnych kolegów. Wiec postanowili, że chcą wcześniejszych emerytur. Bo w Niemczech zawsze ktoś czegoś chce i jego zdaniem mu się to należy. Ich zdaniem latać można tylko do 55 roku życia i koniec.  Nie mogę jednak dalej się rozwodzić nad strajkami, bo muszę wcześniej odebrać dziecko ze szkoły. Okazało się, że świetlice w całym mieście również strajkują i dzieci mają iść do domów zaraz po szkole.


Kurcze może my też powinniśmy zastrajkować. Obawiam się jednak, że nikt by nawet się nie zorientował, że nas nie ma.
Leo