Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

poniedziałek, 27 maja 2013

Płacą mi za nicnierobienie




 Praca Wysokich Lotów
Nadeszła wreszcie pora żeby napisać coś o mojej nowej pracy. Bo generalnie podobno krążą już legendy, o tym jak to Osuchowski ma zostać szefem Lufthansy, albo Fraportu. A to nie do końca prawda – jeszcze.
Śpieszę donieść, że zostałem managerem! A dokładnie Menadżerem kolejkowym. To ten taki pan co majstruje przy tych taśmach przesuwnych i decyduje ile to kółek i nawrotek zrobicie ciągnąc swoją ciężką walizkę, nim uda wam się ją wreszcie nadać  na samolot. Jak więc widzicie moja praca jest pasjonująca i bardzo odpowiedzialna. Ale nie jest tak, źle bo mogę też pomagać niemieckim i nie tylko emerytom, jak wydrukować kartę pokładową . Zdarza mi się też wskazywać najbliższą toaletę, tłumaczyć turystom, że samoloty nie czekają na spóźnialskich, oraz zwracać uwagę, że z obrzynem, maczetę czy tasakiem do samolotu wchodzić nie wolno. Odpowiadam też na inne nurtujące pytania, typu: Wiem, że nie wolno, ale czy mogę wnieść na pokład butelkę whisky, albo wiem, że check In się już skończył, ale może mógłbym jeszcze się zaczekinować.
No ale zatrudnili mnie, odprowadzają za mnie składki emerytalne, pielęgnacyjne i coś tam jeszcze więc pracuję. Już sama rozmowa kwalifikacyjną była podejrzana, bo pomimo że nie rozumiałem pytań zadawanych po niemiecku, pracę dostałem. Przykładowo szefowa wszystkich szefowych, zadała mi proste pytanie: czy będę w stanie obciąć włosy na krótko. Z całego pytania zrozumiałem tylko to ostanie słowo, więc odpowiedziałem pełen powagi, że tak owszem jestem w Niemczech „krótko”, ale zostanę jeszcze bardzo „długo” i generalnie moim największym marzeniem jest praca na lotnisku. I nic mnie tak nie ucieszy jak użeranie z francuskimi turystami, którzy mówią w jedynym słusznym języku.  A poza tym moje dziecko idzie do szkoły i teraz nie możemy już wyjechać i tak dalej i tak dalej. Pani jednak ze zdziwieniem powtórzyła mi pytanie po angielsku. I generalnie będąc pewny, że z pracą mogę się pożegnać palnąłem, że mogę nawet postawić sobie irokeza, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Dopiero potem dowiedziałem się, że moja najwyższą z najwyższych szefowych interesuje się jedynie tym czy mamy ładne fryzury, ogolone ryje i czyste paznokcie. Zdolności językowe są jej obojętne.
No i zaczęło się.  W mojej firmie prawdopodobnie pracują prawie wyłącznie obcokrajowcy, co sprzyja atmosferze w miejcu pracy. Co więcej rzeczywiście połowa z nich nawet nie udaje, że zna niemiecki i komunikuje się po angielsku. Co prawda jest z nami jeden Niemiec, ale on jest ze wschodu, a to dla ludzi z Frankfurtu prawie jakby było gdzieś pod Moskwą. Jeden z superwajzerów (przełożonych) jest  nawet z Giessen (taka niemiecka Łomża) i dojeżdża codziennie do pracy po 80 kilometrów, ale on też jest z wykształcenia humanistą, więc pozostała mu praca na lotnisku.

Menażeria pracuje przedziwaczona. Jest na przykład dziewczyna z Cejlonu co jej rodzice dali na imię Madonna (ale ponoć nie od tej amerykańskiej tylko tej palestyńskiej). Jest Niemiec afrykański o imieniu Dziad. Mam dwóch Japończyków którzy nie wiedzieć czemu zjechali do Niemiec i wykonują kretyńską robotę. Często pracuję też z dwoma Hinduskami, które mają tak trudne do zapamiętania imiona, że mówię do nich hej India. Jest George z USA, który nie zamiast siedzieć w domu w Californii woli wystawać na lotnisku i studiować (jest jakoś po 40-ce). A na pytanie, gdzie jechać do Ameryki pomieszkać, stwierdził że teraz to do Dakoty Północnej bo mają stabilną gospodarkę (chyba mu chodziło o ten wyrąb lasu i Indiańskie kasyna). Jest kilka przedstawicielek byłego ZSRR, które mają długość nóg odwrotnie proporcjonalną do znajomości języków obcych. Mamy też kilka latynosek, które w zasadzie umieją się uśmiechać. No i paru przedstawicieli mniejszości arabskiej, którzy jako jedyni tak naprawdę znają kilka języków obcych i są w stanie pomóc zagubionym turystom. GW Właściwie pracuje tam jeszcze kilkanaście narodów (Jeszcze nie udało mi się zapamiętać wszystkich imion, bo są napisane bardzo małym druczkiem na identyfikatorach) . Wszyscy są uśmiechnięci i mają strasznie trudne nazwiska do wypowiedzenia. W dodatku regularnie okazuje się, że przy moim stanowisku staje ktoś, kogo jeszcze na oczy nie widziałem. 
Jak na razie moja praca nauczyła mnie przede wszystkim nienawiści do bogatych ludzi. Tych first class. Już pierwszego dnia szef zmiany mówi do mnie. Ty….Osucz…..os..ffff…sky pójdziesz do First Class. Myślę sobie ; HA Poznali się na mnie od razu, i dumnie poszedłem do strefy dla bogatych Niemców. I to była trauma. Bo niema nic gorszego od nadętych krawaciarzy, którzy traktują Cię z góry, mimo że pracujesz dla ich wygody. Oni cie mają w dupie a ty musisz się do nich uśmiechać przez osiem godzin i udawać, że fakt przebywania w ich towarzystwie to szczyt twoich marzeń. Zdecydowanie wolę zwykłych turystów. Nawet jak próbują cię okłamać. – Czy ma pan uprawnienia do klasy biznes? – Tak jasne że tak!, - To proszę pokazać srebrną kartę Star Aliance. – Eeee, nie chyba tym razem mam bilet ekonomiczny…. – To się chłopie ciesz bo ja latam tanimi liniami.
Moja praca ma jedną wadę. Bywa, że godzinami nie trzeba nic robić i Ci za to płacą. I to nic nierobienie jest jeszcze gorsze od pracy.
L
 Foty z Googla