Ciekawostki na temat Pasażerów
Jakby nie było, siedząc na lotnisku
pracuje w firmie ochroniarskiej Securitas. To dość zabawne, zwarzywszy na moją
wyjątkową tężyznę fizyczną. Ale jak się okazuje, ochrona, to nie tylko bicie
innych ludzi, ale również obserwacja otocznia. A jako, że czasu na obserwacje
mam sporo to siedzę i obserwuje. A oto kilka ciekawostek, które zdołałem od
tego czasu zaobserwować.
Generalnie, jak chcemy mieć przerwę to
należy zaobserwować jakąś osamotnioną sztukę bagażu. Daj Boże, że ktoś przez
roztargnienie (albo wrodzoną tępotę) zapomni zabrać ze sobą torby albo walizki
i już po paru minutach pół lotniska jest zamknięte. A my mamy parę chwil
spokoju i wszystkim musimy tłumaczyć, że to nic takiego. Że te psy do
wykrywania ładunków wybuchowych to sobie tak po prostu szczekają, a ten robot
do bomb to sobie tak po prostu jedzie. Na szczęście, albo nieszczęście wtedy
najczęściej wpada właścicielka (dziwne, że to nigdy nie jest facet) i krzyczy,
że to jest jej torba. Polizei oddycha wtedy z ulgą, zwija taśmy oddzielające
ciekawski tłum i zaprasza szczęśliwą właścicielkę bagażu do biura w celu
uregulowania rachunku za akcje ratowniczą. Dobra rada, jeżeli będziecie w
podobnej sytuacji, a nic w bagażu nie wskaże was jako właścicieli pakunku, to
chyba taniej jest go sobie pozostawić na pastwę robota. A co tam niech sobie
potem przymierzają wasze ciuchy do woli.
Zresztą co do inteligencji co
poniektórych kobiet na lotnisku, to obserwacji mam znacznie więcej. Jedną z
moich faworytek była pani, która wiozła sobie bagaże na wózku. Wózek był
oczywiście (jak wszystko w Niemczech) na kaucje i gdy rzeczona niewiasta
dojechała na drugi koniec lotniska to zamiast zdjąć swój dobytek, postanowiła
wpierw jak najszybciej odzyskać swoje 2 Euro (Ojro). Zaparkowała więc wózek w
stacji dokującej, odebrała monetę a następnie przez kolejnych 20 minut
próbowała wyciągnąć walizkę z zakleszczonych o siebie wózków. A ile się przy
tym nakombinowała. I przez cały ten czas nie przyszło jej do głowy, że przecież
ma monetę, za pomocą której może wyciągnąć z powrotem swój wózek.
Inna parka, w pośpiechu sprawdzając czy
zabrała paszporty wysypała na podłogę kilka tysięcy euro w banknotach, które
następnie rozwiały się na kilka metrów w koło. Ale jako, że naród niemiecki
uczciwy jest, wszystkie setki i pięćdziesiątki szybko wróciły do właścicieli.
Ciekawsi okazali się amerykanie. Jedna
zaobserwowana rodzina składająca się z pięciu osób w tym trzech nieletnich,
wybrała się do Abudży zabierając ze sobą jedynie 28 walizek. Nosili to do
bramek na kilkanaście tur i zdołali zablokować całą pierwszą klasę na dobre
półgodziny. A do tego mieli jeszcze psa, którego klatka stanowiła 29-ty
pakunek, który poleciał z nimi samolotem.
Zresztą nadbagaż to specjalność rodzin
tureckich. Mamy na lotnisku tzw. Godzinę turecką. Codziennie koło godziny 20
wylatują dwa wielkie samoloty, do Ankary i Stambułu. A jako, że Turków w
Niemczech nie brakuje, to samoloty zawsze są pełne. Typowa rodzina turecka
przychodzi wszędzie w sposób gromadny. Zazwyczaj wylatują tylko dziadkowie, ale
na lotnisku meldują się zawsze trzy pokolenia. Rodzice kłócą się na cały głos,
dzieci (w liczbie 4-5) biegają bez ładu i składu, wtedy rodzice drą się na nie
jeszcze głośniej. Spokojni są tylko zahukani dziadkowie, którzy pewnie będą za
moment drugi raz w życiu lecieć samolotem (wcześniej musieli jakoś przylecieć).
Zawsze okazuje się, że mają nadbagaż, bo oni nigdy nie słyszeli o limicie, i
jak to tylko jednak sztuka bagażu, bo to wszystko jest dyskryminacja itd. Itd.
A potem wręczają jeszcze tureckie paszporty gdzie wszystko jest oczywiście
tylko po turecku, a tam zamiast kwiecień pisze, że miesiąc nazywa się nissan,
albo coś w tym stylu. Ogólnie ciężko jest się z nimi dogadać.
Ale to i tak nic. Jednym z naszych obowiązków,
jest sprawdzanie czy osoba z paszportu, jest tożsama z osobą wsiadającą do
samolotu. Zadania wydawałoby się banalne, a jednak. Czasem przychodzą kobity z
Arabii Saudyjskiej, czy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i są od stóp do
głów okryte czarnym materiałem. Widać im tylko oczy. I wiecie co. One mają
takie same zdjęcia w paszportach. Na zdjęciu zamaskowana baba i tylko jej te
gały wystają. I ty po tych oczach masz poznać czy ta czy inna. Tylko się za
długo nie przyglądaj, bo zaraz mąż uzna, że to zdrada i jeszcze gotów ją
ukamienować.
W ogóle życie lotniska jest bardzo
unormowane. Na przykład w każdy poniedziałek o 18 mamy protest. Zawsze o tej
samej porze przychodzi kilkaset osób z trąbkami i piszczałkami i protestuje
przeciwko samolotom, które im hałasują. Ludzie hałasują tak głośno, że żaden z
nich nie kojarzy, że lotnisko to jedno z głównych miejsc pracy w regionie, że
jego zamknięcie jest raczej mało prawdopodobne. Ale wolność słowa to wolność
słowa, i każdy ma prawo do wyrażani opinii. My ich o tak nie słyszymy, bo
jednym z atrybutów naszego uniformu są korki do uszu, które wtedy sobie
zakładamy. Więc ubaw jest po pachy.
Ale lotnisko to nie tylko pasażerowie,
to też wszelkiej masy świry i bezdomni. Jest jeden facet (ksywa Bosy), który
przez cały czas dzień łazi sobie boso po terminalu. Właściwie to chodzi tak
sobie bez celu od 5 rano do 23 w nocy i nic nikomu nie robi. Czasem ukradnie
wózek inwalidzki, albo rower któremuś z ochroniarzy. I tak sobie wtedy jeździ
bez celu. Oprócz niego mocny jest też klan butelkowców. To tacy cwaniacy,
którzy chodzą przez cały dzień od kosza do kosza i zbierają wyrzucone przez
pasażerów butelki plastikowe. Aby następnie odebrać za nie kaucje i kupić wino.
Generalnie butelkowcy nikomu nie czynią krzywdy, a dorobieni są na tym
interesie tak, że ciężko nawet powiedzieć czy są jeszcze bezdomni. Mimo to lotnisko
wypowiedziało im wojnę i montuje specjalne kosze na śmieci, żeby nic się z nich
nie dało wyciągnąć. Nie muszę mówić, że działa to w obie strony, więc ciężko też
do nich coś wrzucić. Konkurują oni z wózkowymi, którzy polują na porzucone
wózki i sami odbierają za nie kaucje.
I tak sobie dzień po dniu obserwuje. A
nóż jutro mnie coś znów zaskoczy.
Leo.
Foty z Googla