Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

czwartek, 20 września 2012

Nie mów do mnie po Niemiecku bo Ci przypierdole







  Zawsze mnie iryrtuje gdy widzę jak na filmach bohaterowie mówią perfekcyjnie w kilku językach. Bo niby gdzie się ich nauczyli? Gdy taki Antonio Banderas grający Araba, siedzi przy ognisku z bandą Wikingów (już samo to jest absurdalne) i po kilku chwilach rozumie ich język. Kurwa ja od dwóch lat siedzę i słucham tego niemieckiego i dalej nihuhu. A on w jedną noc złapał tą całą gramatykę, przypadki, strony bierne. Albo taki agent Bond, we Francji gada po francusku, w Rosji po rusku, a jak będzie na biegunie to będzie gadał po Inuicku. Tylko kiedy on się tego uczył, w przerwie między szkoleniami, panienkami, wizytom u królowej.
   Dlaczego nie może być jak w Matriksie. Chcesz mówić po Papuasku, wkładasz płytkę, robi się bziummmm, i już umiesz. A ty człowieku, patrzysz w te kilometrowe niemieckie słowa, i myślisz sobie, „taa w piekle pewnie też mówią po Niemiecku”.
   Ja rozumiem, że są ludzie uzdolnieni, że łapią języki w mig, pamiętają słowa, mówią gramatycznie, ale bez jaj, zawsze to jednak słychać, zawsze gdzieś tam pomylą końcówkę, albo coś. Mama koleżanki pochodzi z Filipin, ale od jakiś 30 lat mieszka w Niemczech, jest żoną Niemca, matką Niemki, koleżanką innych Niemek. Cały czas komunikuje się po niemiecku. Ale gdy przyszło do kupowania samochodu, i całą rodziną poszli wybierać upragniony model Opla, Filipinka zamiast powiedzieć, że musi  się przespać z decyzją do jutra, powiedziała, że koniecznie chce się przespać z panem dilerem. W dodatku w ogóle nie zorientowała się co powiedziała, do póki córka nie zrobiła ogromnych oczu i spytała mamusi czy ona tak zawsze negocjuje zniżki.
   Z żalem stwierdzam, że ja do tych uzdolnionych językowo nie należę. Niby coś tam rozumiem, niby umiem sklecić jakieś zdanie w urzędzie, ale co z tego gdy nie rozumiem odpowiedzi. I to nie tylko w Niemieckim. Podobne problemy mam z pozostałymi językami, jakich miałem przyjemność się w życiu uczyć. A jak sytuacja na polskim rynku pracy będzie się rozwijać tak wspaniale jak obecnie, to nie wykluczone, że za kilka lat będę się musiał uczyć na przykład francuskiego. To dopiero będzie dramat.
   Niestety językowa indolencja jest chyba dziedziczna. Gdyż mój syn, mimo 2 lat przebywania w przedszkolu niemieckim, oglądania niemieckich bajek i chłonięcia kartoflanej kultury, również nie przejawia sukcesów edukacyjnych. A ponoć w tym wieku, to się wszystkiego dzieci uczą z powietrza. Nie wiem czym Krzyś oddycha, ale z pewnością nie jest to niemiecki. Również przodkowie po mieczu nigdy nie grzeszyli przesadnym zamiłowaniem do języków. Mój rodziciel, sepleni coś czasem po angielsku, jednak ma zwyczaj zastępować nieznane mu rzeczowniki słowem „Shit”, czasowniki zaś najczęściej pokazuję ręką. W ten sposób krótkie zdanie „proszę mi pomóc zdjąć te kalosze” brzmi mniej więcej tak „tejk thiz szit (machanie oznaczające ałej) from mnie”. Ponoć lepiej mu idzie z rosyjskim, ale po kilku głębszych to każdemu idzie lepiej.
   Dziadek (ŚP) też zasłynął angielszczyzną, gdy w zaprzyjaźnionej kawiarni na Kazimierzu, barman, który musiał na chwilę wyjść, poprosił go żeby przyjął pieniądze od klienta (10 zł). Turysta, który na swoje nieszczęście okazał się obcokrajowcem  skończył swoją kawę i poprosił o rachunek. Dziadek, zamiast rachunku wyciągnął rękę. Facet dał mu 20 zł i czeka na resztę. Dziadek zmierzył go wzrokiem. Turysta zmierzył dziadka i tak obaj stoją patrząc na siebie. Wtedy dziadek wspiął się na wyżyny lingwistycznej umiejętności spojrzał człowiekowi głęboko w oczy i powiedział „fenkju wery macz” i zatrzasnął kase. Zbaraniały klient, wyszedł z baru, nie bardzo rozumiejąc co go właśnie spotkało.


   Ponoć jednak pradziadek z drugiej strony rodziny, siedząc 4 lata w oflagu na Węgrzech, nauczył  się mówić perfekcyjnie po Węgiersku i Niemiecku. Niestety ta cech w genach okazała się regresywna, i na mnie nie przeszła.  Szkoda.
   Ale przejdźmy do faktów. Od kilku tygodni uczęszczam znowu na niemiecki. Po znajomości i przychylności nauczycielki Eleni, która jest greczynką, bynajmniej nie niemką (co jest średnio co 10 minut wyraźnie podkreślane), wolno mi było dołączyć do grona naukowców z całego świata, którzy w przerwie między budową bomby atomowej, i mieszaniu wirusa eboli z kwasem chlebowym, doskonalą swoje zdolności lingwistyczne w tym jakże pięknym języku. Tu muszę z radością przyznać, że części z nich również ten język idzie jak krew z nosa. Najlepsi są Azjaci (ci z daleka), którzy próbują przerobić swoje toniczne dźwięki na język Goethego. Mimo, że gramatycznie poprawni, są kompletnie nierozpoznawalni dla ucha. Tzn., oni czytają, i ja widzę co czytają, a jednak nie brzmi to zupełnie jak to co ja myślę, że czytam. W efekcie, nauczycielka musi po nich zawsze powtórzyć, żeby reszta grupy wiedziała o co chodzi (znaczy o co jej chodzi, bo o co chodzi Azjatom z reguły nie wiadomo) . W ten sposób lekcje nabierają nieco kolorytu. A po zajęciach wszyscy swobodnie przechodzą sobie na angielski. (ten też w wersji azjatyckiej jest kompletnie niezrozumiały).
   Swoją drogą, to naprawdę zabawne, że w Niemczech niemieckiego uczą obcokrajowcy. Ja do tej pory uczyłem się u Brazylijczyka, Ukrainki, a teraz Greczynki. I każde z nich miało dość chłodny stosunek do tego dialektu. Trzeba jeszcze tutaj zaznaczyć, że w każdym regionie mówi się inaczej. A Niemiaszki nie są w stanie dogadać się między sobą. Czy ten język jest naprawdę tak trudny, że nawet Niemcy go nie łapią? Bo przecież jak rozumieć i zapamiętać słowa typu: Rindfleischetikettierungsüberwachungsaufgabenübertragungsgesetz dokładnie 63 litery w wolnym tłumaczeniu: Ustawa o przekazywaniu obowiązków nadzoru znakowania mięsa wołowego, albo Das Eisenbahnknotenpunkthinundherschrieberhauschen - budka dróżnika. Przecież to jest jakiś absurd.


   Niemniej jednak dalej nie wiem i bardzo nad tym ubolewam dlaczego każde nowe niemieckie słówko wchodzi prawym uchem a wychodzi lewą dziurką od nosa. Kurde, jestem w stanie zapomnieć nawet najprostsze słowo (nie mówiąc już o jego odmianie), a równocześnie pamiętam daty, i miejsca bitew wojny 30 letniej. Gdzie tu jest jakaś logika. Obawiam się, że nawet jeżeli przyszłoby mi spędzić tutaj najbliższe 40 lat, (co nie jest wskazane dla zdrowia psychicznego), to kupując kiedyś jedenastą  generacje Opla Astry, również zaproponuje panu sprzedawcy wspólną noc, miast prosić go o chwile zastanowienia.
Leo
Fot, by Google

8 komentarzy:

  1. na kilka tygodni przed egzaminem z wirtschaftsdeutsch przeczytałam posta z dużą przyjemnością ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja w pl nigdy nie miałam dobrych ocen z angielskiego, miałam kiepskich nauczycieli. Po wyjeździe na początku łatwo nie było, bo niemiecki nie brzmi dla moich uszu normalnie. Mieszkam w de od prawie trzech lat i zauważyłam jedną bardzo ważną rzecz przy nauce języków. Swój umysł trzeba 'przestawic' na ten język który się uczysz. To nie jest łatwe ale warto poćwiczyć. Najlepszym na to sposobem jest słuchanie, czytanie i rozmawianie po niemiecku 24h na dobę. czyli: codzienne czytanie gaze, oglądanie telewizji, chodzenie na kursy, gadanie z niemcami, pisanie wywypracowań (od poziomu a2) i wiele innych. Trzeba zacząć myśleć po niemiecku, uczyć się pełnych zdań i uczyć się intensywnie i regularnie. A najlepiej nigdy nie przestawac się uczyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. może i nie masz talentu do nauki języków ( tak jak ja ) ale za to masz ogromny talent pisarski, moja rada : odpuść niemca pisz blog, był super! Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  4. ufffff dziękuję ulżyło mi ...bo już myślałam skoczyć do kałuży bądź coś ..ze wstydu że ni w ząb nie kumam niemieckiego ...dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżeli chodzi o moją przygodę związaną z językiem niemieckim, to szybko nauczyłam się go na kursach językowych. Szukając pracy w Niemczech jako opiekunka zgłosiłam się na portalu https://www.carework.pl/praca/opieka-niemcy/ na specjalne kursy j. niemieckiego dla opiekunek. Takie kursy ściśle związane z daną branżą bardzo pomagają też podnieść swoje kwalifikacje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Indywidualny kurs j. niemieckiego, który odbyłem w szkole językowej https://lincoln.edu.pl/ znacznie pomógł mi w nauce tego języka. Dużą zaletą takich kursów jest to, że odbywają się one w małych grupach. Dzięki temu prowadzący zajęcia może poświęcić więcej uwagi poszczególnym osobom.

    OdpowiedzUsuń
  8. W sumie nie wiem dlaczego, ale mi nauka języka niemieckiego bardzo się podoba. W szczególności kiedy korzystam ze specjalnej aplikacji https://www.jezykiobce.pl/niemiecki/1098-ifiszki-niemiecki-1000-najwazniejszych-slow-aplikacja-mobilna.html dzięki której bez najmniejszego problemu mogę poznać wiele ważnych słów i zwrotów po niemiecku.

    OdpowiedzUsuń