Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

wtorek, 27 maja 2014

Hinduiści, Himalaiści i niemiecki kapitalizm



Hindusa zatrudnię od zaraz
W polskiej prasie często się słyszy jak to za Odrą poszukują rąk do pracy. Jak to w kraju mlekiem i piwem płynącym, praca leży na ulicy i wystarczy brać i bogacić i ociekać tłuszczem spod golonki. Ludziom wydaje się, że tu Mercedesy rosną na drzewach, a pralki Boscha rozdają za darmo na ulicach.  Ci sami ludzie głosują potem na Krula Korwina, bo przecież taki odpowiedzialny eurosceptyczny europejczyk, godnie będzie reprezentował ich na salonach. Należało więc sprawdzić jak to jest z tą pracą w Dojczlandzie.
 Kilka dni temu miałem okazje zobaczyć, jak wyglądają targi pracy w Niemczech. Było to naprawdę ciekawe doświadczenie, zaważywszy, że wcześniej kilka razy byłem na takich targach w Polsce. Różnica jest niesamowita. Na coroczne targi pracy w Darmstadt przyjeżdżają przedstawiciele wszystkich liczących się firm w kraju. W ogromnym centrum konferencyjnym (marmury, lustra, futurystyczne przestrzenie), jest tak wiele firm, że swoje stanowiska muszą pokazywać rotacyjnie by starczyło miejsca dla wszystkich. Dla porównania, miejsce krakowskich targów czyli niewielka i mocno wysłużona hala sportowa TS Wisła (Przepocony parkiet, brud, socjalistyczny kunszt) wypełniała się może w połowie. Każdy wystawca stara się do granic możliwości wykorzystać swój czas na jak najlepsze zaprezentowanie się ewentualnym przyszłym pracownikom. W małych boksach, odbywają się prezentacje, dyskusje, można dotknąć produktów, zadać pytanie itp. Nad Wisłą również były jakby boksy, a raczej stoliczki przykryte zielonym suknem, na których znajdowało się zwykle kilka cukierków, parę długopisów z logiem firmy, oraz skserowany folder z adresem e-mail do działu HR. Niby podobnie, a jednak jest pewna różnica.


Zupełnie inne było też podejście przedstawicieli firm niemieckich, którzy aż się wyrywali, aby zagadać kogoś, zachęcić do swojej spółki. Ciężko było przejść spokojnie, bo z każdej strony atakowali cię naganiacze przesyceni nieprzerwanym entuzjazmem zachęcania do swojej firmy. Wchodzisz a tu już ktoś, opowiada Ci o przewagach firmy X lidera w dziedzinie Y, i zachęca do przystąpienia do praktyki w dziale Z. Każdy uzbrojony w krawat, garnitur i hostessę HaeRowiec dwoił się i troił byś przejrzał listę wolnych wakatów, szkoleń i pozycji. Dla odmiany, w kraju Polan i Wiślan kilku znudzonych obywateli korpo siedziało znudzonych na swoich krzesełkach i z wyczekiwaniem wpatrywało się z zegarki, myśląc tylko – Boże kiedy wreszcie skończy się ten cały cyrk. Żeby sami się rozróżniali nosili na swoich źle dopasowanych garniturach kolorowe smycze z logiem firmy. Podobnie jak ich niemieccy koledzy starali się byś poczuł się wyjątkowo. Wyjątkowo niepotrzebny.
Inne podejście mieli też ewentualni pracobiorcy. W Niemczech Nim przybyli na teren targów, studiowali wcześniej książkę konferencyjną i z góry zaznaczali jakie firmy odwiedzą. Książka przedstawiała ofertę kilkuset podmiotów gospodarczych zebranych w opasły tom. Wiem co mówię bo nosiłem to cholerstwo kilka godzin nim wreszcie zorientowałem się, że z mojej dziedziny ledwie dwie firmy są zainteresowane takimi humanistycznymi nieudacznikami jak ja. W Polsce, lud pracy szukający idzie bardziej na żywioł. A dla wielu ważniejsze od zdobycia namiarów na firmę, było wydębienie jak największej ilości cukierków, długopisów i kolorowych gadżetów. Tak zwani pencilhunters, to już praktyka na krakowskich targach. Taki student nazbiera cienkopisów, by było czym poprawkę zaliczyć, zagarnie kilka smyczy by było na czym pranie w akademiku powiesić. A jak jeszcze załapie się na jakieś słodycze i kawę to przez dwa dni jeść nie musi. Same plusy. Gorzej z wakatami. Gdy pytałem, jeszcze jako ważny pan dziennikarz, przedstawiciela jednej z obecnych w Krakowie firm (trzy panie kompletnie nie zainteresowane podchodzącymi pracobiorcami) jakimi ofertami dysponują. Okazało się, że we trzy oferują 1 (słownie jedno) stanowisko pracy. Rzeczywiście co one się będą wysilać.
Pisze peany i pieje z zachwytu nad niemieckimi pracodawcami ale jak sami wiecie najlepiej zawsze na końcu musi być jakieś „ALE”. Nie inaczej tym razem. Pracy jest pełno, pod jednym wszak warunkiem. Koniecznie musisz być informatykiem, programistą (to podobno coś innego), lub inżynierem nowoczesnych technologii. A już najlepiej żebyś był Hindusem, bo oni są ponoć najlepsi. Faktycznie było ze trzech hinduistów czy też himalaistów i można było odnieść wrażenie, że żądni tanich programistów, krwiożerczy niemieccy kapitaliści rozszarpią ich wręcz na strzępy. Naprawdę mi ulżyło. Okazało się że w Niemczech jestem tak samo nie potrzebny jak w Polsce.
LEO
Foty z Googla