Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Schwarz Romantik




Sztuka prawie dla każdego
W ramach odchamiania  pojechaliśmy wczoraj do Frankfurtu, aby zobaczyć czasową ekspozycję w  Muzeum. Wystawa pod tytułem Schwarze Romantik od Goi po Maxa Ernsta traktowała mniej więcej o różnego rodzaju potworach, wampirach, upiorach, demonach szaleńcach widzianych oczyma artystów i przelewanych następnie na płótna malarskie. Generalnie najbardziej upiorna była sama cena ekspozycji, która kilkukrotnie przewyższała bilet do Luwru. Ale pomijając tą małą niedogodność (tego dnia nie było więc obiadu) wystawa było naprawdę ciekawa. Pod jednym dachem udało się zebrać kilkadziesiąt naprawdę mrocznych obrazków, które zapadły nam w pamięć. Kilka obrazów i wizji sennych było naprawdę fascynujących. Do tego można było obejrzeć fragmenty horrorów z lat 20-tych i 30- tych. Wszystko zagrane w naprawdę fajną całość. A jako, że to Frankfurt udało się zebrać naprawdę pokaźną liczbę podobno znanych płócien.
Dygresja - z cyklu przemyśleń autora
Generalnie był w moim życiu taki okres, że nie potrafiłem sobie odpuścić, żadnego muzeum, galerii czy pinakoteki. Jak na złość okres ten przypadł na czasy liceum, kiedy udało mi się objechać całkiem spory kawałek Włoch, Francji czy Hiszpanii, a tam jak wiadomo, na każdym kroku, ktoś walił jakieś landszafty, albo bardziej lub mniej wyraźne podobizny, a te następnie lądowały w muzeach, by cieszyć oczy tych nielicznych historyków sztuki, których to jeszcze w jakiś tam sposób obchodzi. I ja wtedy zapierdalałem po tych wszystkich Muzeach, z których oczywiście nic nie pamiętam. Zamiast tego mogłem iść na lody w Padwie, czy wypić kawę na placu Św. Marka w Wenecji. Jaki jest sens wchodzić do Galerii Ufizzich na 45 minut, czy obiec cały Luwr (każdą jebaną salę) w pół dnia, skoro Mona Liza i tak jest za szybką, i oddziela cię od niej cały zastęp Japońskich turystów (każdy z przynajmniej jednym aparatem). Efekt jest taki sam, gdy oglądasz ją na ekranie komputera. No ale dobra, lata ambicji i biletów zniżkowych bezpowrotnie minęły, teraz wybieram wystawy, które naprawdę mnie interesuję i próbuje coś z nich wreszcie zapamiętać.



O ile wystawę można polecić z całym sercem, o tyle już znaną niemiecką gościnność już nie. Trzeba przyznać, że znacznie odbiegaliśmy od reszty wizytatorów. Po pierwsze sami nie byliśmy w wieku prezentowanych obrazów, bo znaczna większość widzów mogła spokojnie znać artystów osobiście. Pomijając kazus wieku i zamożności, mieliśmy jeszcze jeden element, który ewidentnie nie pasował do reszty wystawy – dziecko. Krzyś nomen omen jeden z najspokojniejszych sześciolatków w całym okręgu Renu i Menu, od razu wpadł w oko stójkowym. Ilekroć zbliżał się do jakiegokolwiek obrazu, lub rzeźby, panie z krótkofalówkami całe drżały. Nie zauważyły chyba faktu, że jak się ma metr dziesięć w kapeluszu to się raczej nie dosięga obrazów w muzeum. Ale i tak twardo nie odstępowały nas nawet na krok, gotowe w każdej chwili złożyć nam reprymendę rodzicielską. Problem w tym, że choć bardzo na nas zaglądały, nie mogły zobaczyć, że my barbarzyńcy z Europy wschodniej dotykamy czegokolwiek. (w końcu, u nas nie ma żadnych zbiorów, bo nam je ktoś szczycący się wysoką kulturą w czasie wojny zajebał). Na wszelki wypadek panie przekazywały nas sobie z rewiru na rewir szeptając coś tam do walkie talkie i czekając tylko na moment by wkroczyć do akcji.

I w końcu udało się! Znalazł się powód do interwencji. Krzyś odważył się zdjąć kurtkę i przekazać ją swojej mamie. Nie, to było za wiele dla zdenerwowanych pań mundurowych. Przyskoczyły do nas z informacją, że uwaga: Nie wolno nosić w muzeum kurtek w rękach. Wolno tylko je mieć ubrane albo to ważne, zarzucone na ramię (nie wyszczególniła na które). I to jest nie do pomyślenia i co my sobie wyobrażamy. Spytałem: Warum? W odpowiedzi dowiedzieliśmy się, że to niebezpieczne, bo przecież możemy nosić nóż pod tą kurtką, jeżeli mamy ją w rękach. (bo jak kurtka ubrana to nóż się nie zmieści). Spytałem więc czy pani uważa, że nasz sześciolatek ma ukrytą broń, czy też może kubeł z farbą. Nie, pani się nie speszyła ona czekała no to pytanie. Ordung muss sein. Nie było wyjścia, Krzyś znów założył  wiatrówkę. Obowiązek spełniony, a arcydzieła ochronione. Wyższość cywilizacyjna udowodniona. Po tym Stójkowe usłyszały, że ktoś mówi po hiszpańsku, w sali obok, co też chyba stanowiło poważne zagrożenie dla malowideł, bo wszystkie poleciały pilnować zagubionego Latynosa.
Ale tego co nie dopilnowały, panie po Historii Sztuki, pilnowali dobrzy obywatele. Ilekroć zbliżaliśmy się do obrazów od 18 lat w górę, ktoś nas o tym od razu informował, wymownie pokazując odpowiednią tabliczkę palcem. Zostaliśmy pouczeni. Pomimo to brnęliśmy przez mroczny romantyzm dalej. W końcu sztukę można rozumieć bez słów. Dlatego wystawę polecamy, zwłaszcza że od lutego startuje w Paryżu.
P.S. - Sztuka była na tyle dobra, że teraz Krzyś się boi sam zasypiać, choć nie wykluczone, że to z powodu kurtki, której nie umiał sobie zarzucić odpowiedni na ramię.

Leo
Fot ze strony Muzeum

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Węże




Chuje Muje Dzikie Węże!
Moje dziecko przy każdym spotkaniu ze znajomymi, prosi:. Tato tato, opowiedz o dzikich wężach (chujach mujach też). Dlatego, aby nie musieć tego w kółko opowiadać – napisze wam co się zdarzyło. Tylko, że klepie już siódmy raz w klawiaturę i ciągle wszystko kasuje, bo nie umiem ubrać w słowa tego co kilka tygodni temu mi się przydarzyło. Generalnie jednak spróbuje to opisać bo chyba warto.
Miałem okazje przenosić w rękach nielegalną kolekcje dzikich jadowitych węży. Wiem, że brzmi to dość groteskowo, ale tak to mniej więcej wyglądało. Ale do rzeczy. W Niemczech generalnie mało kto komu w czymkolwiek bezinteresownie pomaga. Wszystko ma swoją cenę, a kumpel to może z tobą wyjść co najwyżej na piwo (każdy płaci za siebie). Dlatego gdy robisz na przykład przeprowadzkę, to ludzi do noszenia musisz sobie wynająć. Mi to pasuje, bo niemieckich kumpli i tak za wielu nie mam, a za pomoc przeprowadzce zawsze można coś dorobić. Dlatego, gdy tylko znalazłem na tablicy ogłoszeń znane mi słówko Umzuge (przeprowadzka). Chwyciłem za telefon i nie czytając dalej umówiłem się na robotę.
Odpowiedniego dnia o odpowiedniej porze, pod odpowiednim adresem, odpowiednio ubrany, odpowiednio zapukałem do drzwi. I wszedłem czegoś co kiedyś był mieszkaniem, lecz teraz zostało przerobione na jedno wielkie terrarium zbudowane z odpadków znalezionych na ulicy. W trzech pokojach, na każdej wolnej przestrzeni stały w kompletnym chaosie akwaria  pełne dzikich węży. Pomiędzy akwariami walały się porozrzucane ubrania, stary materac, kilka rozpadających się mebli. No i wśród tego był też Sven, który z nieznanych przyczyn postanowił naruszyć ten swój kruchy ekosysytem trzymających się na taśmie klejącej klatek i wijących gadów i przenieść wszystko do Augsburga.
Generalnie dzikie zwierzęta są dość popularne wśród nawiedzonych Niemców, którzy za ogromne pieniądze kupują sobie po kryjomu Krokodyla, albo anakondę, i trzymają w tajemnicy przed sąsiadami w domu. Problem w tym, że od czasu do czasu im takie monstrum ucieknie i wtedy zaczyna się problem. No bo jak trzymałeś nielegalnie trzymetrowego Forfitera, to potem raczej ciężko jest dzwonić na Policję i prosić o pomoc w pojmaniu ulubieńca. Markus opowiadał, że w jego okolicy co jakiś czas ogłaszano alarm, że w rzece grasuje krokodyl, albo waran z komodo i ogólnie uprasza się o nie wchodzenia do wody.

No i ja właśnie trafiłem na takiego typa, co sobie trzymał 25 węży, tylko mu zabrakło kasy na porządne klatki, więc gadziny siedziały w tym co on znalazł na ulicy. I teraz postanowił się przenieść do innego miasta. Po chwili takich naiwnych jak ja to przyszło jeszcze trzech innych delikwentów. Więc podkasaliśmy rękawy i zaczęliśmy znosić co się dało do samochodu. Na przykład cztery wielkie kadzie pełnie kamieni (do ozdoby akwarium), które ważyły chyba więcej niż ten samochód. Wśród skarbów Svena były też trzy wielkie wanny pisku, które koniecznie chciał zabrać ze sobą do Augsburga. W przerwie między pierwszym a drugim piętrem, spytałem grzecznie czy w Augsburgu nie ma piasku, i że trzeba go koniecznie wozić z Moguncji ( i nosić z drugiego piętra). Sven nie wiedział.  Potem pytaliśmy, czy ma coś żeby zabezpieczyć swoje rzeczy w samochodzie. Sven nie wiedział. Potem zastanawialiśmy się czy nasz zacny pracodawca ma może jakieś liny aby unieruchomić ładunek. Sven nie wiedział.
Właściwie jedyne co Sven wiedział, to to, że do każdego przenoszonego akwarium trzeba ubrać CZTERY pary jednorazowych rękawiczek. Żeby broń boże nie dotknąć czegokolwiek bez CZTERECH par lateksowych ochraniaczy. Bo tylko CZTERY pary rękawic ( nie trzy, ani nie pięć) zapewnią sterylne warunki wężom. (wcześniej, wysłuchaliśmy wykładu z biologii i profilaktyki zwierzęcej, jak nie przenosić zarazków z jednych na drugie – generalnie wiecie CZTERY pary rękawiczek).  Wszystko to w pomieszczeniu, które swoim wyglądem przypominało wysypisko śmieci z wężami.
No i tak znieśliśmy w trzy godziny wszystko, co się dało byle tylko nie musieć ruszać tych akwariów. Dla zabicia czasu (płaca za godzinę) chłopaki nawet raz znieśli a potem wnieśli z powrotem na górę pustą szafę, byle tylko nie dotykać akwariów. I wtedy trzem z nas się przypomniało, że gdzieś bardzo się spieszą i w ogóle to są spóźnieni i zostawili Svena z tym chujami mujami  i dzikimi wężami w połowie roboty. Wtedy Sven popatrzył na mnie takim proszącym wzrokiem.  No i zostałem. Ja, Sven, Zielona Mamba, 3 pytony, 2 tajpany,4 coś tam, i jeszcze kilka czegoś tam innego,  jak te chuje w połowie przeprowadzki. A jako, że z całego towarzystwa tylko Sven i ja mieliśmy ręce (w CZTERECH rękawiczkach) to nosić musieliśmy sami. 

Sven mówi : - Otwórz akwarium i wsadź do środka żarówkę grzewczą, tą starą gazetę, i stary kubek, to mi się przyda
. Ja na to : -  Ale Sven tam w środku jest wąż, na szybce jest znaczek, że jest niebezpieczny, może nie powinienem otwierać tego akwarium. ( A w myślach – Na chuj Ci ta stara gazeta).
Sven: – spoko on jest w tym małym domku w rogu akwarium i z niego nie wyjdzie, otwieraj śmiało. Aha na pewno masz CZTERY pary rękawiczek?
Ja: – Na pewno! (w myślach – sam se kurwa wkładaj te jebane rękawiczki).
Sven: – No już szybko czas to pieniądz! Ja mam na sobie rękawiczki od innego węża i nie mogę dotykać tego akwarium.
Ja: – Sven, ale ten domek się cały rusza a w dodatku unosi się dach. Ten wąż na mnie patrzy. (a w myślach - Ja pierdole! Ratunku!)
Sven – O rzeczywiście, to zrób to szybko, tylko uważaj żebyś nie zabrudził rękawiczek przy otwieraniu Akwarium. I nie przestrasz go, one mają bardzo słabe nerwy. Poza tym  Zarazki przenoszone drogą kropelkową, mogą być bardzo niebezpieczne, dla tajpana pustynnego, jego układ immunologiczny nie jest przystosowany, do grzyba, który czasami trapi pytona królewskiego, i taki kontakt mógłby być niebezpieczny. Bo wiesz węże są bardzo … itd. Itd.
Ja: - Sven, czy on Cię kiedyś ugryzł?
Sven: - Tak, ale paraliż zniknął już po trzech godzinach.
Generalnie rozmawiając w ten sposób, znieśliśmy tak pięć różnych Akwariów (z lokatorami) do samochodu i wtedy Sven się zorientował, że w busie nie zmieści się już nawet, szpilka. Wzruszył ramionami i zamknął drzwi od samochodu. Chwile jeszcze zastanawiał się w jaki sposób to jednego transita nie udało się zmieścić  30 akwariów po 300 litrów każde. Może sobie pomylił kubaturę busa z kubaturą tira. Wyciągnął portfel wyjął z niego 50 Euro i wręczył mi do ręki. Na odchodnym dorzucił jeszcze, że w przyszłym tygodniu będzie musiał przyjechać po resztę i w razie czego będzie dzwonił .

Na wszelki wypadek, wyłączyłem telefon.
Leo
Foty z wujka Googla