Sztuka prawie dla każdego
W ramach odchamiania
pojechaliśmy wczoraj do Frankfurtu, aby zobaczyć czasową ekspozycję w Muzeum. Wystawa pod tytułem Schwarze Romantik
od Goi po Maxa Ernsta traktowała mniej więcej o różnego rodzaju potworach,
wampirach, upiorach, demonach szaleńcach widzianych oczyma artystów i
przelewanych następnie na płótna malarskie. Generalnie najbardziej upiorna była
sama cena ekspozycji, która kilkukrotnie przewyższała bilet do Luwru. Ale
pomijając tą małą niedogodność (tego dnia nie było więc obiadu) wystawa było
naprawdę ciekawa. Pod jednym dachem udało się zebrać kilkadziesiąt naprawdę
mrocznych obrazków, które zapadły nam w pamięć. Kilka obrazów i wizji sennych
było naprawdę fascynujących. Do tego można było obejrzeć fragmenty horrorów z
lat 20-tych i 30- tych. Wszystko zagrane w naprawdę fajną całość. A jako, że to
Frankfurt udało się zebrać naprawdę pokaźną liczbę podobno znanych płócien.
Dygresja - z cyklu przemyśleń autora

O ile wystawę można polecić z całym sercem, o tyle już znaną
niemiecką gościnność już nie. Trzeba przyznać, że znacznie odbiegaliśmy od
reszty wizytatorów. Po pierwsze sami nie byliśmy w wieku prezentowanych
obrazów, bo znaczna większość widzów mogła spokojnie znać artystów osobiście.
Pomijając kazus wieku i zamożności, mieliśmy jeszcze jeden element, który
ewidentnie nie pasował do reszty wystawy – dziecko. Krzyś nomen omen jeden z
najspokojniejszych sześciolatków w całym okręgu Renu i Menu, od razu wpadł w
oko stójkowym. Ilekroć zbliżał się do jakiegokolwiek obrazu, lub rzeźby, panie
z krótkofalówkami całe drżały. Nie zauważyły chyba faktu, że jak się ma metr dziesięć
w kapeluszu to się raczej nie dosięga obrazów w muzeum. Ale i tak twardo nie
odstępowały nas nawet na krok, gotowe w każdej chwili złożyć nam reprymendę
rodzicielską. Problem w tym, że choć bardzo na nas zaglądały, nie mogły
zobaczyć, że my barbarzyńcy z Europy wschodniej dotykamy czegokolwiek. (w końcu,
u nas nie ma żadnych zbiorów, bo nam je ktoś szczycący się wysoką kulturą w
czasie wojny zajebał). Na wszelki wypadek panie przekazywały nas sobie z rewiru
na rewir szeptając coś tam do walkie talkie i czekając tylko na moment by
wkroczyć do akcji.


Ale tego co nie dopilnowały, panie po Historii Sztuki,
pilnowali dobrzy obywatele. Ilekroć zbliżaliśmy się do obrazów od 18 lat w
górę, ktoś nas o tym od razu informował, wymownie pokazując odpowiednią
tabliczkę palcem. Zostaliśmy pouczeni. Pomimo to brnęliśmy przez mroczny
romantyzm dalej. W końcu sztukę można rozumieć bez słów. Dlatego wystawę
polecamy, zwłaszcza że od lutego startuje w Paryżu.
P.S. - Sztuka była na tyle dobra, że teraz Krzyś się boi sam
zasypiać, choć nie wykluczone, że to z powodu kurtki, której nie umiał sobie
zarzucić odpowiedni na ramię.
Leo
Fot ze strony Muzeum
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz