Gdzieś tam za Odrą

Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!

czwartek, 20 października 2011

Polska - EMO Narodów

Co o nas wiedzą, a czego się dopiero dowiedzą
Ostatnio doszliśmy do wniosku, że po roku pobytu za granicą przestaliśmy być już Polakami a zaczęliśmy być Polonią. To naprawdę bardzo traumatyczne stwierdzenie. Wynika z tego, że powinniśmy teraz zacząć oglądać telewizje Polonia (zachwycać się codziennie Stawką Większą Niż Życie), czytać Kurier Czikago (doszukującego się zza oceanu śladów rosyjskiego zamachu na samolot prezydencki), i chadzać co niedziela do polskiego kościoła w stroju Krakowskim. Na szczęście, póki co trzymamy się mocno i twardo opieramy się polonijnym stereotypom. No dobra, prawdę powiedziawszy za każdym razem przywozimy ze sobą dwa kartony szlugów z Polszy (Tomek Podpora reprezentacji Hajto też woził), ale nie rozprowadzamy ich pod kościołem (Polacy zawsze znajdą jakiś kościół), tylko przekazujemy hurtowo dalej.
Wydaje mi się jednak, że warto się chwilę zastanowić nad samym paradoksem Polskich obywateli za granicą. Zacznijmy od stereotypów. W Niemczech wszyscy wiedzą, że przeciętny Polak ma wąsy, skarpetki w sandałach i wszystko zapija wódką. Jedna z tutejszych telewizji emituje program rozrywkowy pod tytułem „Der Popolski Show”. Jest to zwykła kpina z Polskich przywar, jednak zamiast się obrażać sami powinniśmy się z nich śmiać.
Show realizowane przez Niemieckich satyrków opowiada o muzykalnej rodzinie o nazwisku Popolscy. Bohaterowie mieszkają w bloku z wielkiej płyty (jakby tu w Niemczech takich nie było) w Zabrzu. Uważają oni, że muzykę POP wymyślił nie kto inny, ale ich dziadek Piotr Popolski (wcześniej wychyliwszy 22 kieliszki). Niestety pomysły na największe przeboje zostały wykradzione rodzinie Popolskich i teraz inni święcą triumfy ich kosztem. Program jest naprawdę zabawny i pomaga utwierdzać Niemców w przekonaniu, że Polska to Dziki Wschód.
Kolejnym stereotypem, na jaki się natknąłem osobiście jest przeświadczenie, że głównym zajęciem Polaków za Odrą jest kradzież rowerów. Gdy rozmawiałem z kolegą z kursu na tematy bliskie dwóm kółkom, zjawił się koło nas pewien nie bójmy się użyć tego słowa Arabus. Tenże dżentelmen, poinformował nas, że rowery należy przypinać grubym łańcuchem, bo po Moguncji grasują „Polacy” z wielkimi nożycami do metalu i kradną rowery. Gdy poinformowałem go, że sam jestem Polakiem (albo Polonią), stwierdził że mogą to też być „Rumuni”. Tu kolejny raz nie trafił, bo mój wcześniejszy rozmówca Andrei jest jak najbardziej Rumunem. Z tym wyjątkiem, że jak się później okazało, nie umie nawet jeździć na rowerze. Tak więc okazało się, że oprócz noszenia wąsów i białych skorpionów, kradnę jeszcze bicykle.
Ale to i tak nic. Niektórzy pewnie pamiętają jeszcze francuski artykuł, który pojawił się kilka lat temu na temat naszego kraju. Tu przytoczę fragment "Polska. Kraj, w którym co piąty mieszkaniec stracił życie w czasie drugiej wojny światowej, którego 1/5 narodu żyje poza granicami kraju i w którym co 3 mieszkaniec ma 20lat. Kraj, który ma dwa razy więcej studentów niż Francja, a inżynier zarabia tu mniej niż przeciętny robotnik. Kraj, gdzie człowiek wydaje dwa razy więcej niż zarabia, gdzie przeciętna pensja nie przekracza ceny (!) trzech par dobrych butów, gdzie jednocześnie nie ma biedy a obcy kapitał się pcha drzwiami i oknami. Kraj, w którym cena samochodu równa się trzyletnim zarobkom, a mimo to trudno znaleźć miejsce na parkingu. Kraj, w którym rządzą byli socjaliści, w którym święta kościelne są dniami wolnymi od pracy (!) Cudzoziemiec musi zrezygnować tu z jakiejkolwiek logiki, jeśli nie chce stracić gruntu pod nogami. Dziwny kraj, w którym z kelnerem można porozmawiać po angielsku, z kucharzem po francusku, ekspedientem po niemiecku a ministrem lub jakimkolwiek urzędnikiem państwowym tylko za pośrednictwem tłumacza. Itd. Itd.
W tym artykule podoba mi się zwłaszcza pierwsze zdanie. szczególnie co do faktu, ilu polaków, żyje poza granicami polski. Otóż nie jest to jeden na pięciu jak sugerują Francuzi, a jeden na trzech. Według statystyk poza granicami kraju mieszka 21 milionów Polonii. W tym, Emanuel Olisadebe, Daniel Perquis, Zbigniew Brzeziński i kilku tym podobnych polonusów.
Ponoć nie ma na świecie Kraju, w którym nie mieszkałoby choć jeden Polak. Nawet w Korei północnej mieszka nas jedenastu, kolejnych dziesięciu wybrało sobie Mozambik. Mamy swoją diasporę, na Antarktydzie, Antylach Holenderskich czy w Nepalu. Warto też odnotować, że drugim największym polskim miastem jest nie Kraków a Chicago. A tuż za nimi plasuje się Nowy York. Jak więc łatwo się domyślić najwięcej naszych rodaków mieszka w USA ok. 10 mln (jak dobrze, że oni wszyscy nie głosują). Kolejnymi „Polskimi” krajami są Niemcy ok. 2 mln. i Brazylia 1,8 mln (szkoda, że stamtąd nie eksportujemy piłkarzy). W takiej Turcji na przykład zrobili nam nawet osobne miasto Adampol. Ciocia Wikipedia podaje nawet tak ważne informacje, jak to, że w Rejkiawiku mamy własny zakład Celulozy.
Na koniec dodam jeszcze kilka co ciekawszych określeń dotyczących Polski i Polaków, które mi szczególnie przypadły do gustu:
- Polska to kraj, gdzie nikt nikogo nie lubi, choć 100% Polaków kocha Papieża, choć nie przestrzega Jego nauk.
- Złe są rządy i złe drogi w Polsce, złe i mosty. Złych ludzi jest bez liczby, że nie mają chłosty. Są też dobrzy ludzie, ale tracą czas na opędzanie się od złych.
- Ze względu na pogląd, że wszystko jest złe, skłonność do samobójczych powstań i poczucie niezrozumienia na arenie międzynarodowej, Polska bywa nazywana emo narodów.
- Polskie drogi do kapitalizmu to: (drogi węgiel; drogi gaz; droga ropa; droga woda; drogie euro; drogie żarcie; drogi cukier; droga benzyna,  itd.)
- Kraj, w którym w przeciwieństwie do wielu krajów Europy, następuje regres komunikacji kolejowej, gdzie pociągi na wielu odcinkach głównych tras kolejowych jeżdżą wolniej niż przed II wojną światową.
- Kraj, gdzie od wielu lat jest niż demograficzny, a mimo to szkoły, przedszkola i poprawczaki są od zawsze przepełnione.
- Kraj, w którym dzieci wyzywają się od Rumunów, Uzbeków i Mongołów, sądząc, że jest tam syf, gówno i nędza, a w rzeczywistości te kraje są bardziej zamożne od nas.
Jak więc widzicie, nic tylko być dumnym.
(fot Google, Dane Wikipedia)

czwartek, 13 października 2011

Bo prać to trzeba umieć

Foty z Google

Bo prać to trzeba umieć!
Siedzę właśnie w pralni automatycznej i niczym na amerykańskich filmach czekam, aż nasze pranie skończy się wymaczać. <Trwa Pranie standardowe, 60 stopni, kolorowe> Korzystając z chwili wolnego czasu i powstrzymując się od bezmyślnego śledzenia kolistych ruchów bębna wypchanego naszymi ciuchami, postanowiłem coś dopisać do mojego Bloga. Ponieważ nie mamy pralki w domu, bo szkoda wydawać na nią pieniądze, wolimy co tydzień jeździć kilka ulic od domu do pralni. Tam za każdym razem wpychamy do automatu po 10 euro, w nadziei że tym razem ubrania będą wreszcie czyste. <Zaczęło się płukanie> Oczywiście, gdybyśmy te 10 euro odkładali na własną pralkę, po roku mielibyśmy nie jedną, a dwie maszyny na własność. Ta myśl nie daje mi spokoju, zwłaszcza gdy wnoszę potem to pranie na piąte piętro.
Nic jednak nie odda tej atmosfery wieczornego przesiadywania w pralni, obserwowania najprzedziwniejszych postaci upychających swoje gatki do pralki obok. Raz trafił mi się facet, który przyszedł wyprać sobie dolne elementy ubioru zdejmując je z siebie na miejscu i siedząc potem na pralce jedynie w płaszczu i rozkroku. Takich przeróżnych indywiduów jest zwykle więcej. Trafiają się robotnicy z całego bloku wschodniego, panki, lesbijki, azjaci. Po porostu czysta menażeria. Większość z nich prawdopodobnie robi sobie pranie pierwszy raz w życiu. Ich bezradność i niefrasobliwość (wyjątkowo lubię to słowo) jest naprawdę zabawna. Podobnie jak ja kilka miesięcy temu, czytają niemiecką instrukcję obsługi, zastanawiają się, gdzie należy wsypać proszek, co nacisnąć i który program wybrać. <Zaczęło się Wirowanie> Ich obecność można poznać po niespodziankach, jakie po sobie zostawiają w pralkach. Czasami jest to 10 cm gwóźdź, albo małe obcęgi, innym razem koronkowe majteczki w rozmiarze XXXL. Od czasu do czasu zdarzają się studenci, którzy ciągną przez kilka ulic swoje łachy w wysłużonych walizkach na krzywych kółkach, budząc przy tym całą okolicę.
blog.alice.com
fot. google
Jedyne co się nie zdarza to Niemcy. Chociaż nie, raz był nawet jeden biznesman z Bonn, który chciał wyprać jedną koszulę i parę skarpetek. Jednak, ewidentnie nie spodobała mu się wielokulturowa atmosfera Pralni i czym prędzej schował się do swojego samochodu. Cały czas obserwował przez szybę, czy ktoś nie będzie chciał sobie przywłaszczyć jego dóbr materialnych. <Ok. musze zrobić teraz przerwę i przełożyć pranie z pralki do suszarki>…
Pranie już się suszy również w ruchu kolistym, a ja mogę ciągnąć mój wywód nad wyższością pralni zbiorczych nad skaczącym po łazience wysłużonym urządzeniu marki Polar (a może to było Zanussi). Zawsze zastanawiam się dlaczego takie przybytki kolistej rozkoszy nie przyjęły się u nas. Porządne polskie rodziny mają zwykle cały sprzed AGD w domu, bo świadczy to o statusie społecznym. Wiadomo, gdy jakiś gość pójdzie sobie umyć ręce u nas w łazience i zobaczy, że ręcznik leży na wypasionym BOSCH-u czwartej generacji z opcją cichego wirowania, to od razu widzi, że w domu gloria i dobrobyt.
 No ale co ze studentami, którzy szturmują krakowskie garaże w poszukiwaniu lokum na 8 miesięcy w roku. <Jeszcze mokre, musze wrzucić kolejną monetę do automatu> Młodzi ludzie podobno wolą co dwa tygodnie jechać z pełnym plecakiem brudów do domu i prać je u rodziców. No ale to zawsze utrata weekendu, który można by spędzić w pubie albo na imprezie. A może my też powinniśmy wozić nasze brudy do Polski i prać je w zaciszu rodzinnych pieleszy? <Pranie już suche, pakuje się do auta i jadę do domu, tam skończę ten zapierający dech w piersiach temat>
etc.usf.edu
Pięć Pieter wyżej mogę dalej pisać mój wywód. A więc… Podobno jak ktoś już raz wyjedzie z Polski to nie wraca do póki nie osiągnie stanu finansowego zwanego „Płynność do końca miesiąca”. Jesteśmy dokładnym zaprzeczeniem typowego emigranta dorobkiewicza. Mimo, że mieszkamy w Niemczech dokładnie rok udało nam się być w Polsce już siedem razy. Za każdym razem średnio na tydzień. Można więc śmiało powiedzieć, że z naszej rocznej emigracji przynajmniej 2 miesiące spędziliśmy w Polsce. Ile można by w tym czasie prań zrobić? Czyli jesteśmy emigrantami jedynie (tu posłużę się kalkulatorem) w 83,4 procenta. Efekt tego jest taki, że z niektórymi osobami w Polsce widujemy się częściej niż z częścią znajomych z Niemiec. W dodatku każdy z nich ma w domu pralkę, a niektórzy nawet BOSCH-a czwartej generacji. Ale nasz częste przejażdżki mają też swoje wady. Efektem naszych częstych wyjazdów jest stan zwany „Brakiem płynności do końca miesiąca lub stan permanentnego zadłużenia”. Może więc gdybyśmy wozili pranie do Krakowa to udałoby nam się podreperować nasz budżet? Z drugiej strony gdybyśmy targali pranie tysiąc kilometrów naszym poobijanym Punciakiem, to nie zmieściło by nam się niemieckie piwo, a tego byście pewnie nie chcieli. :) <No dobra to zabieram się za prasowanie>