Wsi Niemiecka Wsi Urocza
Wystarczy przeczytać kilka moich postów by zauważyć, że mój
stosunek do Niemiec i Niemców jest co
najmniej ambiwalentny. Jednak pomijając pewne złośliwości wypada od czasu do
czasu napisać też coś dobrego ( nie tylko o gospodarce). Bo muszę przyznać, że
zdarzają się tu też urzekające miejsca. Kilka tygodni temu nasz znajomy Markus
postanowił zaprosić nas w swoje rodzinne strony i pokazać nam prawdziwych swojskich
Niemców. Przez cały weekend objeżdżaliśmy
Szwabie okolice Autostrady nr 6 (jedyny rozpoznawalny punkt na mapie). Wyszukaliśmy
kilka miejsc godnych polecenia.
 |
Ulice pełne życia na niemieckiej prowincji |
|
Jednym z takich miejsc jest bogata niemiecka prowincja, a
dokładnie okolice miasta Oringen. Tak ja też nie miałem pojęcia gdzie to jest.
A to po prostu kraina o pięknej nazwie Szwabia znajdująca się w dalekiej Wirtembergii.
To mniej więcej takie miejsce gdzie kompletnie nic nie ma oprócz rolnictwa,
zamków i ogromnych dochodów. Typowy pejzaż okolicy to lekko pagórkowaty teren
obrośnięty winoroślą, kukurydzą lub gęstym lasem. Od czasu do czasu mijamy
jakiś zamek (ciągle zamieszkany przez jakichś grafów, czy innych margrabiów),
małe miasteczka z pruskiej cegły (jak nazwa wskazuje to te domy z poprzecznymi
belkami z drewna), lub niewielkie fabryki hi-tec. Poza tym nie ma tam żywej
duszy, ani co za odrą nie jest tak oczywiste, turków.
 |
Zamki są wszędzie |
Zwiedzanie zaczęliśmy od rodzinnego miasteczka Markusa - Pfedelbach.
( w Niemczech nie ma wsi wzdłuż dróg jak u nas , zamiast tego buduje się małe
miasteczka) Taka mała dziura, w której mieszka z 8 tys ludzi. Ale nie zmienia
to faktu, że jest to po prostu mentalnie wieś z zamkiem (jak wspomniałem każda
dziura ma jakiś), dwoma kościołami (zawsze są dwa jeden katolicki, dugi
ewangelicki) i fabryką produkującą samobieżne platformy do przewożenia wielkich
i ciężkich konstrukcji. Wiecie jak trzeba przewieźć most, okręt podwodny, albo
budynek z miejsca do miejsca to tu się kupuje takie pojazdy co je udźwigną.
 |
Z wieży kościoła |
Zadbane domy, równe chodniki, puste place zabaw, i średnia
wieku 65. Oprowadzała nas mama Markusa (cud kobieta, tryskająca uśmiechem,
humorem i dobrą energią emerytka. W ramach spędzania wolnego czasu wozi obiady osobom
w podeszłym wieku, bo sama się za taką bynajmniej nie uważa). Każda mijana
osoba mówi nam dzień dobry, niektórzy nawiązują nawet dłuższą pogawędkę. My
oczywiście nic nie rozumiemy bo nie dość że wszystko po niemiecku to jeszcze ze
szwabskim akcentem. W pewnym momencie mijamy wysokiego zadbanego 60 latka,
który pucuje swój samochód, słucha radia, montując foteliki dziecięce na tylnych
siedzeniach. To tutejszy pastor. Proponuje, że skoro jesteśmy to żebyśmy
obejrzeli sobie kościół i weszli na dzwonnice spojrzeć na okolice. Daje nam
klucze o nic więcej nie pyta, wraca do mycia samochodu. Pełen luz. W końcu
kościół jest dla ludzi a nie ludzie dla kościoła.
 |
Oringen - gdzieś w Niemczech |
 |
Oringen - stare ale jare |
Ruszamy zwiedzić okolice. Zahaczamy o Oringen, oczywiście
jest zamek, park, stare średniowieczne miasto, kilka lodziarni. Wszystko
ułożone jak od linijki, a życie na ulicy kończy się o 19. Potem objeżdżamy
jeszcze kilka pałacyków, średniowiecznych miast, warowni. A nawet ogromny
średniowieczny klasztor z kościołem wielkości bazyliki mariackiej. Obecnie nie
ma tu mnichów bo się skończyli, zamiast tego jest kawiarnia, ogród, muzeum.
Takie tam. W drodze mijamy jeszcze Waldenburg miasto na wzgórzu gdzie w
tutejszej restauracji czeka się z rezerwacją pół roku stolik. Widzimy też drugi
najdroższy hotel w Niemczech. (obsługa przyjeżdża Mini Morisami, parking dla
gości nie schodzi poniżej Audi A8). Zjazd miłośników oldtimerów I inne tego
typu atrakcje.
 |
Park Serengeti - Kenia |
 |
Klsztor jakiś tam |
 |
Takie tam z parasolem |
 |
Waldenburg - mówią wieki |
 |
Knajpa, żarcie i biesiadnicy |
 |
Z Markusem i jego Mamą |
Jednak największe wrażenie robi na nas miejscowa restauracja.
Jedziemy przez kilka miasteczek aby dojechać do zwykłego domu z oborą. Śmierdzi
tą oborą tak, że można pawia puścić. W środku na małym podwórku stoi kilka
prostych ław, bez obrusów. Przy każdym stoliku pełno ludzi. Wszyscy głośno wiosłują łyżkami, siorbią z kubeczków. Ktoś się lekko
przesuwa i dosiadamy się do miejscowego towarzystwa. Czyli do lokalsów. Nawet z emerytowaną mamą
Markusa zaniżamy średnią wieku przy stole. Zamiast menu jest zwykła kartka z
wydrukowaną listą ok 10 dań. Wszystko napisane w dodatku w tutejszym dialekcie.
W czasie gdy nasz kolega tłumaczy nam co się kryje pod poszczególnymi nazwami
(kiszka, kaszanka, kiełbasa, móżdżek, golonko) przy stoliku rozgorzała
dyskusja co goście z Polski powinni spróbować.
Przy czym dyskusja nie toczy się miedzy nami lecz między pozostałymi
przypadkowymi biesiadnikami przy naszym stoliku. Gościnni ludzie, dają nam spróbować
swoich potraw, zachęcają do tego lub innego zamówienia. Traktują nas jak
swoich. (przyznaje, że pierwszy raz zdarzyło nam się w Niemczech, aby ktoś był
dla nas tak serdeczny). W końcu pozostali klienci wybierają za nas co zjemy i
zaczynają dywagować nad winem, którego musimy koniecznie spróbować. (wino
podaje się w kubkach bo się więcej mieści, niż jakichś tam francuskich
kieliszkach). Obiad - gotowana szynka z podpiekanymi na patelni ziemniakami,
słony placek z cebulą i Boczkiem jest przepyszny. Wino wyborne, a wszystko o połowę
taniej niż u zwykłego chińczyka w Mainz. Po prostu rewelacja. W końcu gdy nasi
stolikowi towarzysze (w międzyczasie się zmienili, choć nie wpłynęło to na tok
rozmowy i serdeczności), znudzili się moim niemieckim dukaniem, luźno przeszli
na doskonały angielski. Upiwszy kilka szklanek wina i zaopatrzywszy się dodatkowymi
butelkami na drogę, ruszyliśmy dalej. Jeszcze rzut oka na przydomowy
(restauracyjny) parking, wśród
tego
gnoju i smrodu oraz przepysznej kuchni stały same mercedesy. Klienci przyjeżdżali
to zjeść nawet kilkadziesiąt kilometrów, ale rozumiem dlaczego.
 |
Skromny parking przed knajpą |
Dlatego następnym razem, gdy będziecie chcieli zakosztować
niemieckiej gościnności, omińcie z daleka wielkie miasta czy centra turystyczne i zapuśćcie się na
prowincja. Najlepiej tam gdzie niema nic na mapie, a z pewnością znajdzie sami
jakiś kamienny zamek, albo średniowieczny klasztor. A w nich tych sympatycznych
Niemców. Tacy też naprawdę tutaj są, wiem bo widziałem.
Leo,
Fot by: Leo&Ano
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz