Moi drodzy czytelnicy. To już ostatni post u nas w Dojczlandzie. Tak się złożyło, że od teraz mieszkamy już w Holandii. Dlatego, jeżeli ktoś ma ochotę czytać moje wypociny, to zapraszam na nową stronę. huymorgen.blogspot.nl . Z grubsza będzie o tym samym, tylko że teraz będziemy się nabijać z wiatraków. Pozdrawiam i zapraszam
Gdzieś tam za Odrą
Skoro był Amerykanin w Paryżu, English man in New York i Most na rzecze Kwai - to dlaczego nie napisać jak to jest być Polakiem w Niemczech. Sam blogów nie czytam, ale są ponoć tacy co je czytają. Więc jeżeli są, to niech czytają!!!
wtorek, 18 listopada 2014
sobota, 6 września 2014
Poczekalnia dla bogatych
Lounge i inne zjawiska lotniskowe
Podróżowanie samolotem to czasami naprawdę ciężka sprawa.
Zwłaszcza gdy zdarzy nam się międzylądowanie we Frankfurcie. Problemem nie jest
nawet sam rozmiar lotniska (z jednego gate`u do drugiego trzeba drałować ponad godzinę),
ale jego nieprzewidywalność. Tylko tu może się zdarzyć, że strefa odlotów „Z”
znajduje się nad strefą „A”. Natomiast strefa „C” należąca do terminalu 1 tak
naprawdę znajduje się w terminalu 2. W dodatku literę „Z” czyta się w języku
niemieckim jak literę „C”, a oba terminale są od siebie bardzo oddalone.
Wszystko to sprawia, że na lotnisku , z którego codziennie startuje i ląduje ponad 700 samolotów, bardzo łatwo
jest się zgubić. Nie dziwi więc widok ludzi biegających z obłędem w oczach i
szukających własnego samolotu.


W ogóle praca na lotnisku pozwala nabrać pewnych spostrzeżeń
narodowych. I nie chodzi tu wcale o stereotypy, albo uprzedzenia. Po prostu w
wielu sprawach się różnimy. Na przykład Hindusi lubią powtarzać każdą
zasłyszaną odpowiedź trzy razy. Nie raz nie dwa, ale zawsze trzy. – Przykro mi, ale nie ma pan uprawnień , aby
wejść do tej Lounge – tłumaczę grzecznie pasażerowi z Bombaju. – Aha czyli nie mogę wejść – komentuje on.
– Tak, zgadza się – potwierdzam ja. – Czyli nie mam wejścia – stwierdza ponownie
jegomość. – Jawohl – mówię mu. – I na pewno nie mogę tam się dostać –
drąży? – Na pewno – rozwiewam trzeci
raz jego wątpliwości. On się wcale nie kłuci, on po prostu grzecznie się pyta.
Problem jedynie w tym , że tych hindusów jest na świecie koło miliarda i ci
którzy podróżują, robią to często przez Frankfurt. Trzeba więc się stale powtarzać.
Odwrotni są za to Niemcy. Oni lubią dyskutować, mimo że wiedzą iż nic nie wskórają.

Wiec tak sobie siedzę i wpuszczam (go sir) albo nie
wpuszczam (no go sir). Czasem nawet któryś z pracowników lounge mnie poczęstuje
herbatą, albo ohydnym curry wurst , stąd wiem, że strasznym syfem częstują
nadętych bogaczy . Praca jest taka ciężka, że w międzyczasie właśnie piszę te
słowa, tylko co chwilę ktoś przychodzi i mi taką złotą kartą po oczach świecić
. Stąd tekst ten może wydawać się nieco nie spójny, gdyż bogate mendy mi stale w pisaniu przeszkadzają.
Czasem jednak mamy pewne niespodzianki . Zwłaszcza, gdy
trzeba zrozumieć kogoś, kto całe życie zajada ryż pałeczkami. Wiem, że może i
mnie czasem ciężko zrozumieć, ale prawdziwe schody są z chińczykami. Przychodzi
taki do mnie i mówi „Pipi Kaka”.
Patrzę na niego, facet w najdroższym szytym na miarę garniturze, a mówi do mnie
po niemiecku „Siusiu Kupka”. To mu pokazuje najbliższą toaletę i mówię, że
siusiu tam się robi, bo takie mamy zwyczaje w jewropie od czasów Marco Polo. A
on do mnie pipi kaka, ale nie toaleta. Pokazuje mu, że po chińsku nie
fersztejen. A on wyciąga czarną kartę (kaka) z napisem Priority Pass (pipi) i
mi pokazuje. Strasznie się obaj ucieszyliśmy, żeśmy się wreszcie dogadali. Po
czym zablokowuję mu drogę i mówię „no go”.
Bo czarna karta to wcale nie srebrna ani nie złota. A przecież ordung muss
sein. Nie było happy endu.

Leo
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Muller Muller po trzykroć Muller

Właśnie idzie pasjonujący mecz Nigerii z Iranem, więc mogę
przy okazji coś napisać. Pierwsze kilka dni mistrzostw ujawniło pewną
prawidłowość. Jeżeli ja oglądam mecz i komuś kibicuje to on automatycznie
przegrywa. Myślę, że można na tym zarobić u bukmachera. Chorwaci polegli, Kamerun nie dał rady,
Kangury padły, Hiszpanie (przemilczmy), Portugalczycy jeszcze gorzej. Tylko Włochom
się udało bo na ich szczęście zasnąłem w piętnastej minucie. Messi też strzelił tylko dlatego, że ja tego
nie oglądałem. Teraz aż drżę o biedną Nigerie.



Leo
P.S. Muller się pisze z tym całym daszkiem nad U
Foty z Googla
wtorek, 27 maja 2014
Hinduiści, Himalaiści i niemiecki kapitalizm
Hindusa zatrudnię od zaraz






LEO
Foty z Googla
czwartek, 10 kwietnia 2014
Strajk
Strajk po niemiecku = Streik

Jednak, odkąd mam przyjemność, tudzież nieprzyjemność pracować w
Niemczech miałem okazję zaobserwować jak to się robi w cywilizowanym kraju,
oraz jaki to ma wpływ na obywateli. Kilka tygodni temu na lotnisku zastrajkowali
pracownicy Sicherheitskontrolle FraSec nie mylić z Sicherheitsdienst SD. Pod tym ślicznym i nieco przydługim słowem chowają
się Ci smutni panowie (i panie bo mamy równouprawnienie i parytety), którzy
generalnie stoją z tymi czarnymi pałkami robiącymi pip pip i przepuszczają
ludzi przez bramki bezpieczeństwa. Praca nudna, powtarzalna i mało
satysfakcjonująca. Ale też nie oszukujmy się niespecjalnie trudna i wymagająca.
Ot po prostu praca. Nie wiem ile dokładnie zarabiają za godzinę (bo to zależy
od tysiąca czynników), ale jestem pewien, że i tak dwa razy więcej ode mnie.
Nie ważne, informacja ,że oni strajkują, pojawiła się z dnia na dzień na
lotnisku. Tego pięknego dnia do pracy przyszło coś koło 20 proc pracowników,
aby utrzymać kompletne minimum przelotowości.
Nie trzeba było czekać
długo. Już o ósmej rano, na lotnisko rozpętało się prawdziwe piekło.
Pasażerowie stali po 3-4 godziny, aby przedostać się z hali odlotów do jednej z
kilku stref bezpieczeństwa skąd ich samoloty zdążyły już dawno odfrunąć. Jakie
było ich zaskoczenie, gdy po drugiej stronie, czekała na nich kolejna kolejka do
centrum serwisowego, aby przebukować bilet na kolejny lot. Co więcej musiał to
być lot z tej samej części lotniska, bo gdyby odlot odbywał się z innej,
pasażer znów musiałby czekać na kolejną kontrole bezpieczeństwa.

Na wieść o sukcesie
kolegów, jakiś tydzień później strajkowali chłopaki od pakowania samolotów.
Kilku tragarzy (bo jakby ich dumnie nie nazywać, zajmują się noszeniem walizek)
nie przyszło do pracy. Oni też uważają, że są niezastąpieni (faktycznie są). Efekt
– lotnisko zamknięte przez ponad dobę, kilkaset lotów odwołanych, setki tysięcy
pasażerów uziemionych milionowe straty. Na szczęście tego dnia miałem akurat
wolne, więc wszelkie życzenia śmierci musiałem przyjąć na odległość.
W odpowiedzi na to
postanowili zastrajkować piloci Lufthansy. Oni zrobili to z przytupem i od razu
przez trzy dni pod rząd. Efekt – znów nic prawie nie latało. Kolejne miliony
strat, kolejne groźby pod naszym adresem. Niemieccy oblatywacze przestworzy co
prawda zarabiają dobrze ale nie mogą być gorsi od swoich naziemnych kolegów.
Wiec postanowili, że chcą wcześniejszych emerytur. Bo w Niemczech zawsze ktoś
czegoś chce i jego zdaniem mu się to należy. Ich zdaniem latać można tylko do
55 roku życia i koniec. Nie mogę jednak
dalej się rozwodzić nad strajkami, bo muszę wcześniej odebrać dziecko ze
szkoły. Okazało się, że świetlice w całym mieście również strajkują i dzieci
mają iść do domów zaraz po szkole.
Kurcze może my też
powinniśmy zastrajkować. Obawiam się jednak, że nikt by nawet się nie
zorientował, że nas nie ma.
Leo
wtorek, 4 lutego 2014
Wau Wau
A w Niemczech psy robią Wau wau








Leo
Subskrybuj:
Posty (Atom)