Strajk po niemiecku = Streik

Jednak, odkąd mam przyjemność, tudzież nieprzyjemność pracować w
Niemczech miałem okazję zaobserwować jak to się robi w cywilizowanym kraju,
oraz jaki to ma wpływ na obywateli. Kilka tygodni temu na lotnisku zastrajkowali
pracownicy Sicherheitskontrolle FraSec nie mylić z Sicherheitsdienst SD. Pod tym ślicznym i nieco przydługim słowem chowają
się Ci smutni panowie (i panie bo mamy równouprawnienie i parytety), którzy
generalnie stoją z tymi czarnymi pałkami robiącymi pip pip i przepuszczają
ludzi przez bramki bezpieczeństwa. Praca nudna, powtarzalna i mało
satysfakcjonująca. Ale też nie oszukujmy się niespecjalnie trudna i wymagająca.
Ot po prostu praca. Nie wiem ile dokładnie zarabiają za godzinę (bo to zależy
od tysiąca czynników), ale jestem pewien, że i tak dwa razy więcej ode mnie.
Nie ważne, informacja ,że oni strajkują, pojawiła się z dnia na dzień na
lotnisku. Tego pięknego dnia do pracy przyszło coś koło 20 proc pracowników,
aby utrzymać kompletne minimum przelotowości.
Nie trzeba było czekać
długo. Już o ósmej rano, na lotnisko rozpętało się prawdziwe piekło.
Pasażerowie stali po 3-4 godziny, aby przedostać się z hali odlotów do jednej z
kilku stref bezpieczeństwa skąd ich samoloty zdążyły już dawno odfrunąć. Jakie
było ich zaskoczenie, gdy po drugiej stronie, czekała na nich kolejna kolejka do
centrum serwisowego, aby przebukować bilet na kolejny lot. Co więcej musiał to
być lot z tej samej części lotniska, bo gdyby odlot odbywał się z innej,
pasażer znów musiałby czekać na kolejną kontrole bezpieczeństwa.

Na wieść o sukcesie
kolegów, jakiś tydzień później strajkowali chłopaki od pakowania samolotów.
Kilku tragarzy (bo jakby ich dumnie nie nazywać, zajmują się noszeniem walizek)
nie przyszło do pracy. Oni też uważają, że są niezastąpieni (faktycznie są). Efekt
– lotnisko zamknięte przez ponad dobę, kilkaset lotów odwołanych, setki tysięcy
pasażerów uziemionych milionowe straty. Na szczęście tego dnia miałem akurat
wolne, więc wszelkie życzenia śmierci musiałem przyjąć na odległość.
W odpowiedzi na to
postanowili zastrajkować piloci Lufthansy. Oni zrobili to z przytupem i od razu
przez trzy dni pod rząd. Efekt – znów nic prawie nie latało. Kolejne miliony
strat, kolejne groźby pod naszym adresem. Niemieccy oblatywacze przestworzy co
prawda zarabiają dobrze ale nie mogą być gorsi od swoich naziemnych kolegów.
Wiec postanowili, że chcą wcześniejszych emerytur. Bo w Niemczech zawsze ktoś
czegoś chce i jego zdaniem mu się to należy. Ich zdaniem latać można tylko do
55 roku życia i koniec. Nie mogę jednak
dalej się rozwodzić nad strajkami, bo muszę wcześniej odebrać dziecko ze
szkoły. Okazało się, że świetlice w całym mieście również strajkują i dzieci
mają iść do domów zaraz po szkole.
Kurcze może my też
powinniśmy zastrajkować. Obawiam się jednak, że nikt by nawet się nie
zorientował, że nas nie ma.
Leo