Nie każdy Muzułmanin jest terrorystą

Jak wiadomo, Polak zna się na wszystkim. Od budowy silników
, przez politykę fiskalną, do grubość pni w Smoleńsku. Polak też otwarty jest,
lubi i rozumie innych. Tu co prawda jest kilka wyjątków, bo lubimy wszystkich
oprócz: Żydów, Niemców, Arabów, Ruskich, Cyganów, Kitajców, żabojadów itd.
Polak również tolerancyjny jest (no może nie
dla Muslimów, Żydów, czy sekciarzy) ale dla buddystów już jest na pewno. Polacy
znają się też na terroryzmie.

Według obecnego stanu wiedzy (tu pomocny jest serial
Homeland i prasa prawicowa) , Terrorysta jest praktycznie tożsamy z muslimem.
Czyli każdy „Inostraniec” który wierzy w Allacha jest potencjalnym bombiarzem i należy się od
niego trzymać z daleka. A najlepiej, żeby on się od nas trzymał jeszcze dalej i
został sobie w tym Afganistanie, czy też innym Iraku. Jak dla nas, prawdziwych
polaków, może on wysadzać się do woli wśród swoich terrorystów. My przedmurze
Chrześcijaństwa pozostaniemy wolni od tego chałatajstwa . I z modlitwą na
ustach możemy poprowadzić krucjatę po ulicach Warszawy (dalej już nie bo to
trzeba by mówić w jakichś obcych językach) przeciw islamizacji Europy. Bo
przecież każdy muzułmanin z natury jest terrorystą.

Jako osoba, bardzo odpowiedzialna, porządna i wyjątkowo
odważna zostałem nie tak dawno „agentem” bezpieczeństwa na lotnisku we
Frankfurcie. Zostałem nim mianowany, głównie z racji braku innych rąk do pracy,
oraz obojętnego stosunku do fundamentalnego założenia wysadzania samolotów
pasażerskich.
Na przepustkę czekałem
prawie pół roku, tyle widocznie trwała w WSI, CBA,
ABW i Stasi weryfikacja mojej wielce
nieskomplikowanej przeszłości kryminalnej. Koniec końcem dostałem plakietkę i
teraz mogę już spokojnie poruszać się po Frankfurckim Lotnisku. Niestety
Snowdena u nas nie ma, ale są za to inne atrakcje.
Knajpy, kasyna, sklepy bezcłowe, place zabaw itp.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że praktycznie cała obsługa,
jest wyznania islamskiego. Jako że praca na lotnisku zaczyna się zwykle o 5
rano, a zarobki są poniżej minimalnej, żaden szanujący się Niemiec do pracy na
lotnisku nie przyjdzie (no chyba, że dla Lufthansy). Dlatego pracują tu głównie
imigranci. I o dziwo dla polskich moherów, moi koledzy (Marokańczycy, Turcy, Pakistańczycy,
Afgańczycy, Persowie itp.) wcale na nikogo się nie zasadzają. Nie w głowie im
bomby, wybuchy i
zestrzelenia. Skupiają
się głównie na rodzinach, pracy i życiu codziennym. Zwykli ludzie choć
muzułmanie. Wiem, że Polsce mało kto się z tym zgadza, ale niczym się nie różnimy.
Laicyzacja społeczeństwa dotyczy wszystkich.


Jednym z moich obowiązków jest
przeszukiwanie samolotu przed startem. Zdajecie
sobie w ogóle sprawę, ile osób pracuje w takim samolocie w czasie krótkiego międzylądowania.
Blisko 30 ludzi ma zaledwie 40 minut, na przygotowanie samolotu do
kilkugodzinnej trasy. W jednej chwili na pokład wpada kilkadziesiąt osób, które
odkurzają pokład, czyszczą fotele, uzupełniają zapasy, podkradają orzeszki,
dopychają jedzenie, naprawiają usterki, ładują bagaże, tankują baki, podrywają
stewardesy. Wszystko na pełniej prędkości, Bo kilka metrów od samolotu 300
kolejnych pasażerów Singapure Airlines czeka, by udać się na drugi koniec świata.
No i gdzie w tym wszystkim ja? Właśnie, rzecz w tym, że owa
kilkudziesięcioosobowa hałastra, nawet nie
udaje, że mówi w języku niemieckim. Króluje Arabski z Tureckim. My „Agenci”
mamy za zadanie sprawdzić po wszystkich czy ktoś przypadkiem, nie zostawił
niepotrzebnego pistoletu pod fotelem, albo noża w zagłówku. Wtedy lecimy
(agentów jest zawsze trzech) przez całą długość samolotu i macamy wszystkie
fotele, półeczki, schowki, stewardesy. Rzecz w tym, że robimy to równocześnie z
pozostałymi ekipami, sprzątającymi, żywieniowymi, konserwatorami itp. A w takim
samolocie naprawdę jest mało miejsca na kilkanaście biegających i ciągle
mijających się osób. Co parę sekund ktoś na kogoś wpada, ktoś komuś przydeptuje
kabel od odkurzacza, albo przewraca wiaderko ze śmieciami. Wtedy w powietrzu
unosi się kilka nieprzyzwoitych słów w różnych językach, po czym wszyscy
wracają do swoich zadań, bo czasu jest coraz mniej.

Bomby jak na razie nie znalazłem, ale raz trafił mi się nóż
kuchenny uwięziony w szparze na podstawkę wyciąganą z poręczy fotela.
Podniosłem mały alarm, i wezwałem przełożonego. Dumny i blady mówię. Patrz
jest, broń w samolocie, może właśnie uratowałem 300 istnień. Dzięki mej przezorności
i spostrzegawczości, pasażerowie dolecą bezpiecznie. Już gotowałem pierś do
orderu, gdy mój przełożony mówi. A tak nóż, no wiesz on tu lata już od jakiegoś
czasu, bo ta szpara jest bardzo mała i niema jak tego noża wyciągnąć. Zostaw to
nikomu nic nie mów, niech sobie ten nóż tam leży. Zostałem zlany sikiem
prostym. Ale gość chyba miał racje, bo nic o żadnym zamachu na tej linii nie
słyszałem. Trudno zostanę bohaterem kiedy indziej. Póki co dalej pilnuje, żeby nikt nic do samolotu nie przemycił.
Żaden islamski terrorysta przebrany za sprzątacza nic groźnego na pokładzie nie
pozostawi. Dbam o to ja i moi koledzy czyli pozostali agenci (Ahmed, Siavasch,
Hussein, Omar i Mohamed). Nie martwcie się z nami dolecicie bezpiecznie :)
Leo,
Foty z Googla