Strajk po niemiecku = Streik
Do tej pory pojecie strajku było dla mnie mocno teoretyczne i
zwykle mało mnie obchodziło. Cóż mi z tego, że jakichś pięciu górników siedzi
po ziemią i od sześciu dni nic nie je przed kamerą, albo, że kilka pielęgniarek
sobie robi piknik przed Urzędem Rady Ministrów. Problem w tym, że podobne
odczucia do strajku mają nasi decydenci, im też to generalnie zwisa i powiewa,
czy ktoś ma co do garnka włożyć czy też nie. Siedzieli Ci biedni
niepełnosprawni w sejmie. Wszyscy posłowie wyrażali z nimi solidarność i nic
więcej. Może gdyby na przykład przetrącić nogi Kasi Tusk to wtedy jako
bezpośrednio zainteresowany nasz premier by coś z tym zrobił. W Niemczech jest
prościej bo minister finansów jeździ na wózku inwalidzkim. A jako że on trzyma
całą kasę, to też wszyscy się z nim liczą.
Jednak, odkąd mam przyjemność, tudzież nieprzyjemność pracować w
Niemczech miałem okazję zaobserwować jak to się robi w cywilizowanym kraju,
oraz jaki to ma wpływ na obywateli. Kilka tygodni temu na lotnisku zastrajkowali
pracownicy Sicherheitskontrolle FraSec nie mylić z Sicherheitsdienst SD. Pod tym ślicznym i nieco przydługim słowem chowają
się Ci smutni panowie (i panie bo mamy równouprawnienie i parytety), którzy
generalnie stoją z tymi czarnymi pałkami robiącymi pip pip i przepuszczają
ludzi przez bramki bezpieczeństwa. Praca nudna, powtarzalna i mało
satysfakcjonująca. Ale też nie oszukujmy się niespecjalnie trudna i wymagająca.
Ot po prostu praca. Nie wiem ile dokładnie zarabiają za godzinę (bo to zależy
od tysiąca czynników), ale jestem pewien, że i tak dwa razy więcej ode mnie.
Nie ważne, informacja ,że oni strajkują, pojawiła się z dnia na dzień na
lotnisku. Tego pięknego dnia do pracy przyszło coś koło 20 proc pracowników,
aby utrzymać kompletne minimum przelotowości.
Nie trzeba było czekać
długo. Już o ósmej rano, na lotnisko rozpętało się prawdziwe piekło.
Pasażerowie stali po 3-4 godziny, aby przedostać się z hali odlotów do jednej z
kilku stref bezpieczeństwa skąd ich samoloty zdążyły już dawno odfrunąć. Jakie
było ich zaskoczenie, gdy po drugiej stronie, czekała na nich kolejna kolejka do
centrum serwisowego, aby przebukować bilet na kolejny lot. Co więcej musiał to
być lot z tej samej części lotniska, bo gdyby odlot odbywał się z innej,
pasażer znów musiałby czekać na kolejną kontrole bezpieczeństwa.
Ja akurat stałem
(siedziałem) w jednej z takich stref. Ponoć moja była spokojna bo latają z niej
głównie amerykanie, hindusi i japończycy. Każdego po kolei (a było ich kilka
tysięcy) musiałem informować, że mimo, że jego lot jest za trzy godziny to i
tak na niego nie zdąży, i musi przebukować lot na jakiś inny. Pół biedy jak
ktoś miał wizę do europy, to mógł liczyć na jakiś hotel, inni (hindusi) musieli
spać na lotnisku, bo im wychodzić nie wolno. Kilka osób życzyło mi śmierci,
chociaż to nie ja strajkowałem. Usłyszałem też co myślą o lufthansie, chociaż
(tym razem) to nie ona strajkowała, dowiedziałem się też co myślą o Niemczech
chociaż nie było tu związku. Większość pasażerów tego dnia nie wyleciała,
chociaż stali raptem 100
metrów od swojego Gejtu (gate) i to na trzy godziny
przed odlotem. Wiele samolotów, się spóźniło, bo nawet piloci nie byli w stanie
przedostać się do swoich maszyn. Też stali w kolejkach. Jednym słowem horror i gigantyczne
koszty i to tylko z tego powodu, że kilkadziesiąt osób nie przyszło do pracy.
Łatwo się domyślić, że Panowie od maszynek Pip Pip, nie mogli wydłużyć strajku,
bo ich pracodawca, mógłby tego nie przetrwać finansowo.
Na wieść o sukcesie
kolegów, jakiś tydzień później strajkowali chłopaki od pakowania samolotów.
Kilku tragarzy (bo jakby ich dumnie nie nazywać, zajmują się noszeniem walizek)
nie przyszło do pracy. Oni też uważają, że są niezastąpieni (faktycznie są). Efekt
– lotnisko zamknięte przez ponad dobę, kilkaset lotów odwołanych, setki tysięcy
pasażerów uziemionych milionowe straty. Na szczęście tego dnia miałem akurat
wolne, więc wszelkie życzenia śmierci musiałem przyjąć na odległość.
W odpowiedzi na to
postanowili zastrajkować piloci Lufthansy. Oni zrobili to z przytupem i od razu
przez trzy dni pod rząd. Efekt – znów nic prawie nie latało. Kolejne miliony
strat, kolejne groźby pod naszym adresem. Niemieccy oblatywacze przestworzy co
prawda zarabiają dobrze ale nie mogą być gorsi od swoich naziemnych kolegów.
Wiec postanowili, że chcą wcześniejszych emerytur. Bo w Niemczech zawsze ktoś
czegoś chce i jego zdaniem mu się to należy. Ich zdaniem latać można tylko do
55 roku życia i koniec. Nie mogę jednak
dalej się rozwodzić nad strajkami, bo muszę wcześniej odebrać dziecko ze
szkoły. Okazało się, że świetlice w całym mieście również strajkują i dzieci
mają iść do domów zaraz po szkole.
Kurcze może my też
powinniśmy zastrajkować. Obawiam się jednak, że nikt by nawet się nie
zorientował, że nas nie ma.
Leo
Znowu fajny tekst Lechu
OdpowiedzUsuń