Ferrari ? jak tam se wole na Fiata popatrzeć
Zdominowaliśmy! Nie chińczycy, nie hindusi, nawet nie
amerykanie ale właśnie „my” byliśmy
najliczniejszą grupą na targach motoryzacyjnych we Frankfurcie. Zdominowaliśmy
proces wsiadania i wysiadania do samochodów na które i tak nas nie stać. W niedziele po kościele Polacy ruszyli oglądać
pojazdy, które już za 10 lat będą sobie
mogli tanio sprowadzić z Niemiec. Co prawda prezentowane Automobile ciągle
jeszcze nie są w naszym zasięgu, ale trzeba trzymać rękę na pulsie i już
przygotowywać się na lepsze czasy. To naprawdę niesamowite uczucie gdy siadasz
sobie za sterami czerwonego, błyszczącego Jeepa Wranglera a obok ciebie siada
wielki spocony facet i drze się z samochodu „Eeee Rysiek, patrz ten nawet ni ma
stereło”. Tak byliśmy tam, nie dało się tego nie zauważyć ani nie poczuć.
Człowiek stara się przedostać na podest dla Ferrari, a za
sobą słyszy głos wąsiastego jegomościa, który pełen wyższości wobec żony krzyczy jej do ucha – „Ferrari?
Eeee ja tam Se wole na fiaty popatszyć”. Serce mi od razu z dumy rosło, że
rodacy tacy bywali i w temacie obeznani, że im byle Ferrari czy Maserati różnicy nie robi. Bo to przecie rzecz
powszednia i nie będą się tam na byle dziadostwo gapić i w ciżbie przepychać.
Bo i przecie po co? Zamiast tego można przecie pozbierać kilka darmówek. We
Fiace długopis dawali, przy fordach się człowiek kawy napił, a nawet dwóch jak
mu się chciało dwa razy postać w kolejce. W BMW był pokaz, ale lepsze były
darmowe kalendarze, a Opel oferował plakat. Skoda to dodatkowo lemoniada, a przy
Citroenach można było żelka dostać. Jak ktoś miał szczęście to mu się smycz z
Nissana trafiła, albo odznaka od dziewczyn z Chevroleta. Czerwony słomkowy
kapelusz od KIA, linijka z francuskim lwem, notatnik z jeepem. A najwspanialsze
było to, że wszędzie człowiek mógł papierową torbę dostać, albo nawet kartonową
walizkę na kółkach i wszystkie te zdobycze do domu przyciągnąć. No bo co! Jak już się wydało 15 euro na bilet (sic)
to się choć część musi zwrócić. A i balonik (Ford) dla dziecka co by się
ucieszyło, że tatuś o nim pamiętał do samochodów wsiadając i na hostessy
zezując.
O tym, że rozpoczęły Targi Motoryzacyjne we Frankfurcie było
najlepiej widać na lotnisku. Nagle jednego dnia przyleciało naraz parę tysięcy krawaciarzy.
Każdy mienił się biletem w biznes klasie i znaczkiem samochodowym w klapie. Do
nich właśnie należały targi przez trzy dni. Dopiero jak producenci się poklepali po plecach i po szejkenhendowali
, to do aut puszczono pospolitych obywateli. Największe targi na świecie
odbywały się już po raz 65-ty i jeżeli wierzyć organizatorom, może je obejrzeć nawet
milion zwiedzających. Sądząc po tłumie w jakim przyszło się poruszać, nie są to
oceny na wyrost. Każdy wystawca oprócz wystawienia samochodów starał się również
zrobić jak największe wrażenie.
W tym roku zdecydowanym Leaderem było BMW, które samo wypełniło jedną z
większych hal, budując podwieszany pod
sufitem tor wyścigowy w kształcie ósemki , dla prawdziwych samochodów. Była też
trybuna honorowa, gdzie wysiadały hostessy i machały do publiczności. Nieźle
prezentowała się też Skoda. Każdy kto wsiadał do ich samochodu, dostawał
stempelek, a jak już zebrał 10 pieczątek, to mógł je wymienić na nagrody.
Zupełnie inaczej, o popularność walczył Ford i Hunday, które między
samochodami ustawiły stoły do
piłkarzyków. Ford dodatkowo zapewniał
darmowy profesjonalny masaż, każdemu kto chciał postać w godzinnej
kolejce. Toyota postawiła na symulatory
drogowe, gdzie chętni mogli się ścigać w wirtualnych wyścigach. Na zewnątrz
prezentowały się wozy terenowe, które wjeżdżały na różne przeszkody. Producenci
prezentowali przekroje samochodów, półprzeźroczyste konstrukcje itp.
Fascynujący, dla tych których to fascynuje, nudne dla wszystkich innych. Była
na przykład wystawa tłoków, oraz historia jak zmieniały (dla mnie wszystkie
były identyczne) się ich kształty na przestrzeni czasu.
Jednak najciekawsze było to, że wszystkiego można było
dotknąć, usiąść sobie, pokręcić kierownicą. Niektórymi autami można było sobie
nawet pojeździć. Dookoła lało się piwo, chodziły dziewczyny w mundurkach i
błyszczały światła fleszy i samochodów. Innymi słowy lepszy świat. Aut był taki
ogrom, że zobaczenie ich wszystkich zajęłoby cały dzień, A przejście bez
zatrzymywania z jednego końca targów na
drugi i zajmowało 45 minut. W poszczególnych stajniach odbywały się koncerty,
zawody w piłce siatkowej, pokazy multimedialne.
Tegorocznym motywem przewodnim były auta elektryczne, czy
też hybrydowe. Wiecie to są te, które mają zasięg koło 100 kilometrów i można
je zatankować (naładować) we wszystkich 23 stacjach w Całej Europie. Ale przecież to nikomu nie szkodzi bo one są
ekologiczne, a to znaczy że lepsze od innych. Ponoć ładowanie auta trwa jedynie
30 minut. A potem można godzinę jeździć i powinno nam nie gasnąć (chyba, że pod
górę). W dodatku producenci skupiali się
na pomysłach gdzie upchać te wszystkie baterie. Przykładem może być BMW i8 który
cytuje „Silnik spalinowy o mocy 231 KM napędza tylną oś, zaś elektryczny (o
mocy 131 KM) przednią. Na samym napędzie elektrycznym można jechać z maksymalną
prędkością 120 km/h a zasięg auta wynosi do 35 km.” Czyli naprawdę kawał drogi
jak na auto, które kosztuje ok. 50 tys
Euro. Po prostu żyć nie umierać.
Ponoć połowa wizytatorów przychodzi na samochody, a
pozostali przychodzą na dziewczyny. Ci drudzy mogli niestety być rozczarowani. Wszyscy
inni, łącznie z łowcami gadżetów na pewno wyszli przesyceni nadmiarem czterech
kółek i baterii . Bo samochody są wszędzie…
fajne dupy
OdpowiedzUsuń