Dzieciak nawalony jak działo
Widzieliście kiedyś nawalonego sześciolatka? Ja widziałem i
jest to wyjątkowo śmieszna kreatura, śmieszy zwłaszcza gdy ten sześciolatek
jest waszym synem. Ale spokojnie wbrew utrwalonym w Niemczech stereotypom (Polacy
przecież dają wódki dzieciom) wcale nie upiliśmy naszego dziecka. Tzn. no nie
my je upiliśmy.
Ale po kolei. Nasze dziecię jedzące niewiele ponad żelki,
cukierki i czekoladę, doszło do tego etapu, kiedy dieta cukrowa wpłynęła istotnie
na stan jego uzębienia (negatywnie). Nie było wyjścia, musieliśmy się udać do dentysty. Czyli w mowie
Goethego Zahnarzt. (Niemcy na wszelki wypadek nie używają słowa dentysta, żeby
obcokrajowcy nie wiedzieli o kogo chodzi).
Dentyści w Niemczech dzielą się na Zahnarzt i Kinderzahnarzt, a każdy
kto jadł Kinder czekoladę wie, że kinder to dziecko. My też wiemy, więc do
takiego właśnie się skierowaliśmy. Jak się okazało ten stomatolog dla dzieciaków
to zupełnie co innego niż taki dla dorosłych.
Człowiek wchodzi do czegoś co przypomina lunapark. Wszędzie
pełno zabawek i kangurów (nie wiem dlaczego akurat kangurów, ale było ich tam
sporo, więc może to jakaś reguła) . Następnie zasiada się przed biureczkiem
recepcjonistki i wypełnia kilkanaście
druków, antraktów i podań. (W Niemczech zawsze trzeba coś wypełniać, coś tam
podpisywać). Dziecko w tym czasie bawi się w najlepsze zabawkami. Po odczekaniu
w kolejce (w Niemczech zawsze jest kolejka) wchodzi się do sali, w której nie
ma ani fotela dentystycznego, ani przyrządów, ani niczego co przypomina w
jakikolwiek sposób miejsce do jakiego się udaliśmy (w Niemczech zawsze coś Ci o
tym przypomina, ale nie tu). Dziecko kładzie się na kozetce. W suficie jest
telewizor, nakłada mu się słuchawki na uszy, zakłada okulary hello kitty na
oczy, w rękę podaje zabawkę. Następnie do kozetki pani podsuwa dwie małe szybki,
które okazują się rentgenem i robi zdjęcie. Maluch nie przerywa nawet na chwilę
seansu płynącego z sufitu. Następnie dentystka bierze rodzica czyli mnie i
pokazuje na zdjęciu co czeka naszą pociechę i mimo, że ponoć dentyści dla
dzieci są za darmo, podkreśla nam wszystkie dodatkowe koszty, które koniecznie powinniśmy
ponieść, by mleczaki naszej pociechy były trwałe i służyły mu przez najbliższe 50 lat.
Ja jako osoba skąpa i podła postanowiłem jednak nie robić dziecku koronek z diamentu, ani nie
wysadzać szczęki złotymi okuciami (wersja ekstra plus 174,30 euro) i
ograniczyliśmy się do wersji standard i koloru białego (refundacja). Daliśmy
się jednak namówić na - uwaga nazwa jest autentyczna - „Magiczny soczek” (plus
120 euro), który pozwoli dziecku przeżyć bezstresowy zabieg dentystyczny. Na
pytanie czy ja też dostane soczku, pani kompletnie zdezorientowana
odpowiedziała, że przecież tam jest valium. Dowcip odbił się z hukiem, a soczku
i tak nie dostałem.
Pani anestezjolog dała się napić nielatowi „magicznego soczku” i kazała chwile poczekać.
I wtedy zaczęła się zabawa. Proces dentystyczny polegał na tym, że w ramach
zabiegu dwie panie prawie dentystki odegrały teatrzyk kukiełkowy nad nawalonym
dzieciakiem, który w okularach przeciwsłonecznych (hello kitty) oglądał
równocześnie bajki z sufitu. W międzyczasie pani główna dentystka, machnęła szybko
znieczulenie i sieknęła trzy borowania naśladując równocześnie świnkę, pieska i
coś tam jeszcze. Wszystko trwało 42 minuty, o czym zostaliśmy dokładnie
poinformowani. Nie wiem jak panie spisały się pod względem medycznym, ale
aktorsko były naprawdę niezłe. Zwłaszcza, że dentystka prowadząca w przerwach
między chrum chrum a hau hau udzielała wyjaśnień rodzicom.
Ale co ważniejsze, faza
dziecka trwała jeszcze dobre dwie godziny. Magiczny soczek czyli coś na kształt
głupiego Jasia, valium i gazu rozśmieszającego razem wziętych (wnioskuje po
cenie). Działał na Krzysia mniej więcej jak ciasteczka z haszem na mnie. Była
pełna dezorientacja, czyli kompletny brak sensu decyzyjnego. (Krzyś, ubierz
buty – efekt Krzyś ubrał kurtkę plus tępy Uśmiech). Halsowanie kończące się
upadkiem. (tato chyba się poślizgnąłem, rzekł Krzyś ryjąc buzią w śnieg mimo że
stał w miejscu, też tępy uśmiech tym razem mój). Były też wyzwania
egzystencjonalne typu: Krzyś co robisz? Nic tato, siedzę pod łóżkiem i ustanawiam rekord
siedzenia pod łóżkiem. Nie zabrakło też wrażeń magicznych. Tato ten dom się do
mnie zbliża, jest coraz bliżej i bliżej. Ale to wszystko nic w porównaniu z
błogim uśmiechem półgłówka nie
schodzącym z jego twarzy przez pół dnia. Jest fajnie tato. Krzyś a co Ci się
najbardziej podobało u dentysty? Jak to co, Odsączanie, bo nie musiałem sam
przełykać.
Widzisz Krzyś tak się właśnie czuje tatuś jak wypije trochę za
dużo wódeczki - próbuje mu tłumaczyć,
mając nadzieje, że zaistniałe efekty, pozwolą czasem dziecku spojrzeć z większa
wyrozumiałością na tatusia pod wpływem. Aha tato (uśmiech), a gdzie hehe my
właściwie idziemy hehe. Dobrze, że hehe mi kupiłeś to uczulenie (chodziło o
znieczulenie). Po czym padł po raz kolejny na ziemię. Tak właśnie moje dziecko
nawalone jak messerschmidt zapamiętało, a raczej nie zapamiętało swojej
pierwszej wizyty u dentysty, przepraszam Kinderzahnarzt.
Leo
foty z Googla
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz